Myślałam, że tamten temat jest już zakończony, no ale … okazało się, że nie. W związku z czym musiałam pofatygować się osobiście do ZUS, by spróbować „przywrócić się do żywych”.

Kiedy zawitałam, jak gość, głównym wejściem do ZUS i ostro zagadnięta przez pana portiera – pani do kogo?! Po chwili wahania powiedziałam, że właściwie to nie wiem do kogo, bo ja w celu poprawienia moich danych, ponieważ w systemie ZUS jestem martwa i chciałabym, by to zmieniono. Pan się uśmiechnął „pod wąsem” i skierował mnie bym udała się „jakby na tyły – dwa razy w prawo od wyjścia”.

Tak też poszłam. Zastałam za drugim zakrętem w prawo całkiem sporą kolejkę ludzi w pełnym słońcu stojących. Nie koniecznie w pewnych odległościach od siebie, bo po co? Kolejka jednak, można rzec, całkiem sprawnie się poruszała. A to za sprawą osoby „opiekuna”, który co trochę wychodził i prosił a to w sprawie emerytury, a to renty, czy zasiłku. A kiedy przyszła moja kolej, to stałam pod tymi drzwiami i stałam, no bo ja nie w wyżej wymienionych sprawach. W końcu po trzecim czy czwartym wywołaniu ludzi z kolejki, zagadnęłam pana:

– a co z tymi w innych sprawach? Jak długo należy stać?

– chwileczkę! – pan odpowiedział i poszedł wybierać numerek innej osobie. Zatem zawiesiłam na nim ciężki wzrok sfrustrowanego petenta i śledziłam każdy jego ruch, nawet mimiczny. Nie pozostało mu nic innego jak w końcu zapytać:

– a pani w jakiej sprawie?

– w sprawie śmierci – pośpieszyłam z odpowiedzią.

I tu pan opiekun zmiękczył ton i dopytywał:

– ale pani z aktem zgonu, czy po zasiłek pogrzebowy? – delikatnie zaczął drążyć temat.

– nie, w sprawie moje śmierci. – wypaliłam głośno – bo według ZUS-u nie żyję, a fizycznie jak pani widzi tak, więc przyszłam by tę sprawę ujednolicić, czyli sprawić bym i w ZUS-ie ożyła. Ludzie najbliżej mnie stojący aż się przysunęli z ciekawości… Pan opiekun poprosił mnie szybko do środka, przypomniał o odkażeniu rąk i … zaczął na głos analizować sytuację, mrucząc: hmmm, ale pani jest całkiem żywa, to gdzie by tu panią skierować…? Może do składek?

– może być do składek – podjęłam trop, byleby mnie nie zbył… Poczekałam chwilę, automat wyczytał i wyświetlił mój numer. Podeszłam do odpowiedniego okienka, za szybą młoda dziewczyna, w maseczce. Pomyślałam sobie: „jest dobrze, szybko ogarnie elektronikę”. No ale ja też w maseczce, zaczęłam głośno wyłuszczać sprawę swojej śmierci w systemie. Trochę to trwało, w końcu chyba nie codziennie nieboszczycy systemowi próbują dostać się do ZeUSowskiego Departamentu Wskrzeszeń. Pani wzięła ode mnie dowód, zdezynfekowała go, klikała co trzeba i patrzyłam jak jej wzrok coraz szybciej podąża za zmieniającymi się rubryczkami na ekranie… Po krótkiej chyba chwili poprosiła starszą koleżankę. Tłumaczyła jej sytuację – zgaduję, bo przez te szyby i maseczki nie wiem co mówiła, a tym samym co zrozumiała z mojej wypowiedzi. Zaczęły we dwie wertować rubryczki. Po chwili starsza pracownica ZeUSa zaczęła mi zadawać pytanie o tę sytuację, czyli po raz wtóry, prawie krzycząc przez maseczkę, opowiedziałam jej moją urzekającą historię śmierci systemowej. Panie wciąż wertowały rubryczki i dopytywała, skąd się dowiedziałam o tym, gdzie pracuję, a czy w USK też nie żyję (tu oświadczyłam, że w USK pracuję, to chyba tam żyję), a gdzie jeszcze pracuję itd. Cała procedura trwała około 25 min. Ale doświadczona pracownica znalazła powód mojej śmierci. Oczywiście był on przypadkowy, bo osoba z księgowości, która raportowała wygaśnięcie umowy, pomyłkowo zamiast kodu: 600 – rozwiązanie umowy, wpisała 500 – a to oznacza śmierć współpracownika.

I już myślałam, że zakończymy tę groteskową sytuację. Ale okazało się, że nie jest to takie łatwe. Należy napisać wniosek/podanie o rozwiązanie sprawy, z dopiskiem z prośbą o informację o decyzji ZeUSa na ten temat. Niestety pani w okienku nie umiała mi powiedzieć jak długo to może potrwać, to zmienianie w systemie z martwej na żywą.

Kolega słusznie to skwitował, że Jezus ponad 2000 lat temu miał łatwiej, bo nie było ZUS-u, ani systemu komputerowego.

Teraz siedzę sobie zawieszona systemowo między światami. Pewnie dlatego, że nie trafiłam bezpośrednio do departamentu wskrzeszania 🙂