Nasze tradycje kulturowe w dużej mierze oparte są na tradycjach religii chrześcijańskiej. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że nie tylko ja o tym wiem. To nie zmienia faktu, że ta religia/kultura/tradycja czy jak to ująć, mimo postępu w każdej dziedzinie, mimo upływu czasu – bo mamy już XXI wiek, nie postępuje. A kto nie postępuje, ten się cofa.

Zdjęcie zrobione pod Cmentarzem na Dołach.

Być może stąd wśród naszego społeczeństwa wciąż taka niechęć do halloween. No bo jak można o „takich sprawach” w taki sposób? – święte oburzenie wypisane na twarzy ma przeciwnik zabawowego podejścia do sposobu oswajania tematu śmierci. A jak inaczej dzieciom wyjaśnić kwestie odchodzenia, śmierci, obrządków związanych z pochówkiem itd?

Dlatego pewnie ostatnimi czasy nasza kultura oparta na kulcie życia i to dobrego (czytaj: konsumpcyjnego, „na wypasie”) życia, nie znajduje miejsca dla śmierci. Stała się ona tematem tabu.

W moim odczuciu to wcale nie przez ostatnie dziesięciolecia tylko, odsuwa się tę naturalną część życia w cień. Jeszcze przecież w drugiej połowie ubiegłego wieku przeniesiono ją do odosobnienia, do szpitali, do hospicjów itp. A jeśli ten proces nie odbywał się wśród bliskich, to nie rozmawiano o tym, zwłaszcza z dziećmi. Rzekomo chroniąc je przed tą smutną, przykrą, okrytą tabu częścią życia, bądź co bądź.

Tak, bo każdy kto się urodził, kiedyś umrze. I im szybciej przyjmiemy to do wiadomości, jako ludzie, tym łatwiej nam przyjdzie dobrze przeżyć życie.

Te kwiatki wywołują we mnie ogromną tęsknotę za moją babcią, która zawsze na Wszystkich Świętych robiła z nich wiązanki na groby swoich przodków. A wraz z tęsknotą wraca zapach tych chryzantem (w gwarze babcia nazywała je: fryzantami) i jedliny (gałązek jodły), na których babcia układała kompozycje. Zawsze przy tym jej towarzyszyłam, nie koniecznie będąc dopuszczaną do tworzenia kompozycji. Tu babcia nie wierzyła w moje umiejętności artystyczne, ale byłam aktywną słuchaczką.

Podczas takich czynności (choć nie tylko, ale zwłaszcza) dowiadywałam się o naturalnej kolei życia. O śmierci. Babcia opowiadając o swoich bliskich, których już nie było na świecie doczesnym, uczyła mnie pamięci o nich. Opowiadaniem zapalała znicz/światełko w moim sercu. Dawała im w ten sposób dalsze życie w moim umyśle. Dzięki tym rozmowom wiem z jakich korzeni się wywodzę, które cechy po nich odziedziczyłam, a jakie cechy znajduję w sobie po rodzinie ze strony dziadka.

Z takich okazji wiem, że pradziadek Adam, który ledwo potrafił się podpisać – bo nie mógł dłużej niż chyba rok chodzić na nauki (tak ongiś nazywano spotkania z których stworzono poźniej szkołę na wsi), z powodu tego, że miał dwie ręce dziecięce potrzebne do roboty na polu – był mądrym człowiekiem, cieślą samoukiem. Zbudował dom, w którym jeszcze ja się wychowywałam, metodą bez użycia gwoździ. Zrobił to na początku XX wieku, kiedy już wrócił z carskiego wojska, w którym był przez 7 lat (tam chyba uczestniczył w jakichś walkach, ale nigdy o tym nie chciał opowiadać dzieciom ani przy dzieciach, więc i ja nic nie usłyszałam od babci). W tym czasie urodził mu się syn (niewątpliwie nie z in vitro). No cóż… Miał żonę 23 lata młodszą. A w owych czasach nie było telefonów (komórkowych też – info dla młodzieży), jako niepiśmienny nie mógł napisać listu. Zresztą kto by ten list jego żonie przeczytał? Nie wiem co się działo w tym małżeństwie, kiedy mąż wrócił… Ale wiem, że po powrocie pradziadka z wojny czy z wojska, pradziadkowie mieli jeszcze kilkoro dzieci, z których moja babcia była najmłodsza. Wszystkie dzieci wychowano razem, równo jak rodzeństwo. Pradziadek zmarł w wieku lat 80-ciu, a 7 dni po nim zmarła jego 57-letnia żona.

Drugiego pradziadka Konstantego pamiętam.., to znaczy widzę dwa jego obrazy w swej pamięci, jak siedzi na łóżku, z ręką opartą na swojej lasce i jak siedzi przed domem na pniu drzewa, w pozycji wcześniej wspomnianej. To starszy pan z sumiastymi wąsami (a’la Piłsudski), z brwiskami ułożonymi w „v”, do którego nie należało podchodzić w zasięg owej laski.

Ale przy okazji przygotowań do Wszystkich Świętych dowiedziałam się i o jego historii. Był ostatnim z siedmiu synów swoich rodziców, przez co „nie został nauczony pracy” wg słów mojego dziadka. Ale, że poświęcał mu uwagę jego dziadek, to przekazał mu historię swojego przybycia tu do centralnej Polski. Otóż on jako jeden z synów zaściankowego, zbiedniałego szlachcica, musiał podjąć pracę jako ekonom u jednego z wielmożów. Jego pracodawca zajmował się sobą, pomnażaniem dóbr i innymi męskimi sprawami, a młoda żona nudziła się pomiędzy rzadkimi momentami wyjść/balów, czy jakie tam w owym czasie eventy mieli. A że w nim, młodym ekonomie płynęła krew nie woda… Ceniona przez pana jego przedsiębiorczość, pracowitość, uratowały go przed większymi konsekwencjami damsko-męskich wybryków z jaśnie panią i został wysłany do zarządzania ziemiami swego śląskiego chlebodawcy, najdalej wysuniętymi od grodu zarządzającego, czyli do centralnej części naszego kraju. I on w latach swej sędziwości przekazał najmłodszemu swemu wnukowi wszystkie wartości, które cenił. Stąd pradziadek Konstanty mimo, iż przyszło mu wieść życie chłopa, bo czasy były już inne, wziął sobie na żonę chłopkę. To ona zamiast niego obrabiała jego poletko. Do niej szybko dołączyły dzieci, no bo ojciec nie nawykły był do pracy. Za to lubił grywać w karty, lubił okowitę i kobitki. Nie ubił jeść byle czego. Nie był łatwym krewnym za życia dla swoich bliskich.

Taką to pamięć o przodkach mi przekazano. I bez względu na to co o nich pomyślicie Wy, to liczy się że pomyślicie. Tak jak i ja myślę. A czy zmarłych oceniać wypada? Niech każdy sobie w swym umyśle na to odpowie. Wszak każdy ma jakichś przodków.

Ja lubię swoich przodków. Szanuję ich pamięć. Nie z okazji li tylko dnia 1 listopada. Bo dzięki nim wiem skąd pochodzę i trochę lepiej siebie rozumiem. Uważam też, że przekazywanie historii naszych przodków, to najpiękniejszy znicz z najjaśniejszym płomieniem jaki możemy im zapalić w sercach/umysłach potomnych, czy po prostu innych ludzi. A widok tych drobnych kwiateczków zawsze będzie mi się kojarzył z kuchenną podłogą w drewnianym domu mojej babci (wykonanym przez pradziadka Adama) zasłaną nimi i jedliną, z tym specyficznym zapachem, z babcią pochyloną nad powstającymi wiązankami, wieńcami spod jej spracowanych, ale sprawnych rąk, która chętnie i bez uprzedzeń dzieliła się pamięcią o zmarłych przodkach.

A jakie Wy macie konotacje na temat dzisiejszego święta? na temat swoich bliskich zmarłych?

Zdjęcia – moje.