Drzewiej nasz Wieszcz narodowy w swojej epopei wyraził życzenie: „O, gdybym kiedy dożył tej pociechy, żeby te książki zbłądziły pod strzechy.” Powiecie pewnie: wiemy, wiemy…, bla bla… I trafiły. Wprost do szklanych domów.

Ale spłycając poniekąd temat, chodzi mi o to, że ten cytat chodzi mi po głowie w kontekście tzw. „mody z salonów”, czyli od uznanych projektantów, która ostatnimi czasy dostępna jest „dla mas”. Już pewnie wiecie, że mam na myśli to markowe rzeczy dostępne w dyskontach – w Biedronce torebki, portfele od Macieja Zienia, w Lidlu kolejne kolekcje Heidi Klum, czy skórzana galanteria od Wittchena, w Rossmann wybrana kolekcja G by Baczyńska, czy ostatnio by Jemioł.

by Jemioł

Idąc dalej tym tropem, zadawałam sobie pytanie: kupować, bo od projektanta, czy udawać, że jestem ponad to?  Oto jest pytanie 😀

Kilka rzeczy kupiłam, w sposób przemyślany i jestem zadowolona (poza obłażącym szalikiem by Jemioł, który jest ulubionym celem polowań mojego kota).

Kupiłam też ramoneskę w Lidlu z kolekcji Haidi Klum. Czarna, z zamszu. Dobra będzie jako kurtka wiosną, latem i wczesna jesienią. Teraz „robi” u mnie za żakiet – już sprawdzona konfiguracja.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Generalnie mogę polecić te zakupy. Jeśli tylko będą one przemyślane, ubranie obejrzane, jak się da to przymierzone, a jeśli nie – zawsze można zwrócić. Ja kupuję zwykle, kiedy ceny już są mniejsze. Plus oczywisty, minus – może nie być już upatrzonej urzednio rzeczy. Ale to wszystko zależy od tego, czego tak naprawdę potrzebujecie.

Kurtka – kolekcja Haidi Klum dla Lidl.

Torebka, szalik na zdjęciu pierwszym – by Jemioł dla Rossmann.

Spodnie rurki – Lidl.

Buty – Iza Butik.

Rękawiczki, komin – moja szafa.

 

Zdjęcia – by M.