I zaczął się maj (kiedy zaczęłam pisać tego posta). Niektórzy powiedzą, że najpiękniejszy miesiąc w roku. Romantyczny. Lipiec też jest równie uroczy pod tym względem. Przesądni powiedzą, że na tym samym wózku jedzie co maj, bo nie ma literki „r” w nazwie i zaślubionym nie przyniesie szczęścia. Ale czy w dzisiejszych czasach nowożeńcy potrzebują szczęścia?

Moje rozmyślania i dywagacje zaczęły się od tego, że kiedy jechałam ze znajomą na wyjazd służbowy (w kwietniu), mijałyśmy „orszak weselny” z samochodem pary młodych, który „eskortowany” był przez 4 motocyklistów. Znajoma powiedziała: „o motocykliści się pobierają”. Zaczęłyśmy rozmawiać, bo dlaczego tylko 4 motocyklistów? Gdyby państwo młodzi byli motocyklistami, to byłaby cała parada motocyklistów. A tak, to tylko taka pokazówka, bo pewnie państwu mlodym wydawało się, że będzie ładnie i inaczej od innych, jak pojadą do ślubu w otoczeniu motocyklistów… Taki event.

Ale, ale… W dzisiejszych czasach życie jest tak dalece konsumpcyjne, że szczególnie w dużych miastach, młodzi ludzie traktują ślub jak event. Event – rozumiany jako zaplanowane i zorganizowane wydarzenie dla grupy osób osadzone, w czasie i przestrzeni, posiadające konkretny cel, czas trwania, przebieg oraz skutki. I ślub też może być po prostu zdarzeniem towarzyskim na pokaz, a nie przeżyciem dwojga ludzi, którzy tak bardzo się kochają, że chcą przeżyć ze sobą całe życie i obiecać to sobie w obecności bliskich.

Taka sytuacja – przed ślubem i mega przygotowaniami do niego, ojciec panny młodej (zdeklarowany ateista, który nie chrzcił swoich dzieci) opowiadał o komplikacjach związanych ze ślubem kościelnym. Na pytanie, czy córka jest osobą wierzącą, czy praktykującą, odpowiedział że nie, ale ślub w kościele bierze, bo to ma ładniejszą oprawę.

Inna sytuacja – młoda, dojrzała metrykalnie kobieta, wykształcona, wychodzi za mąż. Ma do wybranej przez siebie świadkowej pretensje o to, że nie interesuje się wystarczająco mocno jej ślubem, weselem, panieńskim wieczorem, suknią (mimo, że razem ją wybierały), fotografem, nie załatwia d-ja, nie dzwoni codziennie, wiedząc że narzeczony wyjechal służbowo i ona została z tym wszystkim totalnie sama. Bo panna młoda mając lat 30+ chce świadkowej z amerykańskich filmów. I przez brak wystarczającego zainteresowania ze strony owej świadkowej, czuje się samotna, mimo rodziny, innych koleżanek i narzeczonego – będącego w pracy. I cały event na kilka miesięcy przed jego inauguracją zaczyna być … nieciekawy? wątpliwy? nijaki? wisieć na włosku?

Łał! chciało mi się krzyknąć. Kobieto! Żyjesz w Polsce, nie w Ameryce. Jak po amerykańsku, to powinnaś mieć kilka druhen, nie świadkową. Poza tym jeśli nie masz pomysłu na swoje para-amerykańskie wesele, to zgłoś się do firmy, które organizują śluby, np. Izabela Janachowska, czy wiele innych mniej znanych. Zrobią za Ciebie wszystko, wymyślą Ci Twoją wymarzoną oprawę i co tam jeszcze chcesz.., jeśli nie masz pomysłu na siebie i na dzień swojego ślubu. A przy okazji byłabyś w centrum czyjejś uwagi, a może nawet w tv, w  przypadku „I nie opuszczę cię aż do ślubu”.

A ponieważ tu moje zdziwienie osiągnęło apogeum. Sprowokowało mnie do zadania sobie i nie tylko pytań: czym jest dla kobiety w XXI wieku zamążpóście?, Czy w ogóle chcą wychodzić za mąż dla życia z ukochaną osobą, czy z jakiegoś innego sobie znanego powodu? Jeśli chcą to dlaczego, a jeśli nie to też dlaczego?

Na pytanie: czym jest dla ciebie zamążpójście?, uzyskałam od zapytanych kobiet takie odpowiedzi:

  • Kobieta 1. to tylko formalności i dużo niepotrzebnego zamieszania
  • Kobieta 2. jest to dar od Boga, w którym dwoje kochających się ludzi dąży do jedności, czasem drogą kompromisów, mimo problemów, czego rezultatem jest wspólne szczęście
  • Kobieta 3. kiedyś wydawało mi się, że trzeba wyjść za mąż, to kwestia środowiska w jakim się wychowałam, gdzie utwierdzano mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak z kobietą, która męża nie ma – zamążpójście wydawało mi się czymś co jest konieczne dla kobiety. Teraz żyjąc w innym środowisku i po wielu różnych doświadczeniach, ślub traktuję jako coś, co jest uwieńczeniem związku. Tak inaczej i prościej – przedtem wg mnie, żeby być z kimś, trzeba było za niego wyjść, a teraz kiedy kiedy już z kimś jestem, to ślub jest wisienką na torcie. Zamążpójście jest takim stwierdzeniem, że fakt byliśmy razem i  ślub nic nie zmieni, ale pokaże że jednak to coś poważniejszego.
  • Kobieta 4. nie jest to dla mnie obowiązkiem, zachcianką, przymusem. To ma nic nie zmienić pomiędzy mną a moim partnerem. Traktuję to jako dopełnienie. Ale bardziej wartościowym ślubem jest złożenie sobie przysięgi dla siebie i sobie, z potrzeby takiego symbolicznego związania życia, bo bez tego trzeba o siebie dbać, kochać, chcieć zestarzeć się przy sobie, trzymając za ręce na starość. To nie ma być papierkiem blokującym ucieczkę kiedy statek tonie, bo trzeba zrobić wszystko by nie utonął.
  • Kobieta 5. wizja zamążpóścia zmieniała mi się w zależności od wieku i etapu rozwoju oraz samoświadomości. W tej chwili jako szczęśliwa matka, żyjąca w związku partnerskim z ojcem mojego dziecka, uważam że małżeństwo nie koniecznie powinno być początkiem wspólnej drogi dwojga ludzi. Bo często w tej postaci jest ekstremalnie kosztowną, tragiczną pomyłką. Często wtedy właśnie kobiety przypłacają je frustracją i depresją. Jeśli rozejrzeć się po świecie, małżeństwo w niektórych kulturach jest smiertelną pułapką i salą tortur. Z drugiej strony amerykańska telewizja regularnie reanimuje w umysłach niepoprawnych romantyczek wizję happy ever after I ciężko jest zaprzeczyć, że wiele szczęściar znajduje tego jedynego i ma „biały ślub: i szczęście po grób. Ja zrobię to znowu z romantycznych pobódek.
  • Kobieta 6. wisienką na wielosmakowym torcie.

A pytania: czy chcesz/chciałaś wyjść za mąż? jeśli tak to dlaczego i jeśli nie to dlaczego?

  • Kobieta 1. nie jestem pewna czy wyjdę za mąż, jeśli tak to ze względu na dzieci. Będzie to naprawdę konsekwencja życia za granicą. Ja jestem szczęśliwa i tak naprawdę w obliczu Boga uważam się za mężatkę. Wiesz, ja myślę, że w Polsce to jeszcze taka tradycja , zwyczaj, bo tak wypada… i jeszcze kilka innych przyczyn bym znalazła. Mentalność to coś bardzo trudnego do zmiany. Minąć muszą lata, lata…
  • Kobieta 2. tak, ponieważ mój obecny mąż stał się najlepszą wersją Przyjaźni, więc zapragnęłam tej Przyjaźni na wieczność.
  • Kobieta 3. tak, z wyżej wymienionego powodu, bo chciałabym w życiu trafić na kogoś, za kogo chciałabym wyść za mąż. Nie bo trzeba, czy wypada, ale dlatego że chcę tego ja i chce tego on i to COŚ by dla nas obojgu znaczyło. Gdybym zdecydowała się wziąć ślub, to wg mnie znaczyłoby, że świadomie właśnie tego człowieka wybrałam na przyjaciela i partnera, nie żeby „legalnie” z nim spać i mieszkać, ale żebyśmy my jako mąż i żona wzięli odpowiedzialność za tę „spółkę”, którą tworzymy. Być z kimś, mieszkać, kochać i żyć w każdym z tych słów znaczeniu, by raz ciężej, raz prościej… I do tego trzeba świadomej decyzji. Ale też wg mnie prościej jest wywalić kogoś z domu, kto jest partnerem, niż mężem, chociażby ze względunp. na konieczność rozwodu, czy dzielenie się dobytkiem. To ryzyko nie tylko życiowe, ale też prawne. I myślę, że trzeba sobie i temu komuś mocno ufać, zanim się podejmie decyzję o ślubie, właśnie zważywszy na to ryzyko.
  • Kobieta 4. tak, chciałam i chcę, ale nie jest to dla mnie koniecznością. Chciałabym żeby mój ślub – jeśli będzie, był właśnie takim dopięciem dla nas samych przed sobą, że ślubujemy prawdziwie i sobie. To jest najważniejsze.
  • Kobieta 5. chciałam. wydawało mi się to niezbędnym elementem w kolei rzeczy. Wydawało mi się, że istnieje granica wieku do zamążpójścia. Teraz na to patrząc, to zbudowałam sobie w głowie tyle ścianek odgradzających mnie od moich prawdziwych uczuć, przemyśleń i emocji w moim związku, że zrobiłam się taka zaściankowa. I z tej zaściankowości wyszłam zamąż bez miłości. I chcę. Mówią, że żeby kogoś poznać, trzeba z nim zjeść beczkę soli. Ja myślę, że założenie rodziny testuje ludzi w podobnie nieprzyjemny sposób. Pomijając cudownie słodkie momenty życia z bobaskiem, jest ono na codzień trudne, kosztowne i męczące. I bardzo trudno jest czasem unikać wzajemnego obwiniania się, że wszystko to jest kupa oprócz siku. I bywało okropnie. Ale nigdy nie bałam się, że on ucieknie i nigdy sama nie chciałam uciec. Zatem „i że Cię nie opuszczę aż do śmierci” jest naszym mottem. Dzień naszego ślubu będzie celebracją sukcesu. Nagrodzimy się nim za wytrwałość  i podzielimy naszym, zbudowanym w pocie czoła szczęściem.
  • Kobieta 6. dotychczas byłam przekonana, że ślub nie był potrzebny, w myśl „jak ma być dobrze, to będzie”…  Aktualnie? Jeśli tylko się oświadczy, rozważę z przyjemnością 🙂

Miło mi było cytować tutaj odpowiedzi moich rozmówczyń. Są przemyślane, odważne, osobiste. Są to zdania kobiet w wieku w/w panny młodej. Również Polek. Nie ma w nich infantylizacji, braku samoświadomości i oczekiwań w stylu sweat sixteen. A przecież one, jak i ona mają jakieś doświadczenia życiowe. Pytanie tylko czyludzie – ogólnie wyciągają wnioski z tego czego doświadczają, ze swoich poczynań, sukcesów, porażek…

Ale bylabym nie w porządku, gdybym nie wypowiedziała swojego zdania.

Otóż dla mnie obecnie, ślub jest wyjątkową obietnicą, ale też rodzajem umowy między dwojgiem ludzi. Ludzi, którzy powinni mieć już za sobą ten etap związku, w którym wszystko jest „różowe i błękitne” i którzy nadal są zdecydowani spędzić ze sobą resztę życia, które w żadnym momencie nie jest przewidywalne. W moim wyobrażeniu zamążpójscie powinno być składową wszystkich romantycznych pobódek kobiety wychodzącej za mąż i wielu aspektów przyziemnych, bez których nie da się spokojnie prawnie  funkcjonować w społeczeństwie.

Jeden ślub mam już za sobą. Motywem jego to była młodzieńcza miłość pełna nieokreślonych, ale wielkich nadziei, że jak „ja go kocham to on się zmieni”, chęć poczucia się dorosłą, bardziej poważną, samodzielną, ale i kompleksy, które kazały myśleć, że jak nie ten i tutaj to już nikt nigdy… Potem, w małżeństwie było … różnie, aż się skończyło.

Jedna z moich rozmówczyń zapytała mnie, czy po tamtych doświadczeniach ja jeszcze chciałabym kiedyś wyjść za mąż? Otóż tak,  chciałabym. Ale motywy byłyby już inne, bo oprócz miłości musi być przyjaźń, wzajemne wsparcie. Musimy się lubić wzajemnie, lubić swoje towarzystwo, spędzać wspólnie czas, mieć do siebie zaufanie, ale mieć też własną przestrzeń, nie nudzić się ze sobą, ale ze sobą rozmawiać. Mieć świadomość zmian jakie upływ czasu przynosi, nawet ten czas spędzany razem. Z tego rodzi się zaufanie i bezpieczeństwo. Bo kobiety potrzebują bezpieczeństwa. Nie jest ono równoznaczne z zapleczem finansowym, mimo że wiele osób może takie ma skojarzenia na ten temat. No i trzeba mieć u boku człowieka, który chce każdego dnia z osobna dbać o związek. Wtedy możemy liczyć na happy ever after (spodobało mi się bardzo to wyrażenie).

Jeśli ja będę kiedyś wychodziła za mąż, to ja wiem jakiej chcę ceremonii, w jakiej oparwie. Nie będę miała nadmiernych oczekiwań w tej kwestii w stosunku do innych osób, bo wiem czego chcę. Czego i wszystkim życzę.

Kiedyś powiedziałam mojej młodszej przyjaciółce, żeby zastanowiła się dla samej siebie, czego konkretnie oczekuje od życia, od swojego związku, od swojego partnera, ile sama może a ile chce dać od siebie. Tak dla siebie samej, dla własnej wiedzy. To wtedy będzie łatwiej rozpoznać miłość, podjąć decyzję, dbać o jej trwałość itd. Na pewno nie będzie niepotrzebnych „ruchów” na pokaz, dla wystrzałowej oprawy, ani rozczarowań od innych osób.

No i może statystyka rozwodowa się zmniejszy… Choć skoro ślub to event, to i rozwód też w pewnym sensie…

Pięknie dziękuję wszystkim moim rozmówczyniom za podzielenie sie ze mną swoimi przemyśleniami, doświadczeniami i w jakimś sensie marzeniami… Dzięki, jesteście wspaniałe  :-*

Miłego czasu weselnego 🙂

 

Zdjęcia – moje.