Kot Fredek poszukujący.

Dziś czesnym przedpołudniem, kiedy moja rodzina jeszcze spała, a ja już przygotowywałam się do wyjścia z domu, od tych przygotowań odciągnął mnie przeraźliwy dzwonek domofonu. Wiem, że dzwonek jest zawsze taki sam, ale ten może dlatego że było cicho, wydawał mi się mega głośny. Podnoszę słuchawkę i pytam: kto tam?

  • Tu (pani podała swoje imię i nazwisko). Czy w tej klatce mieszkają jacyś obcokrajowcy?
  • Nnn… właściwie to mieszkają od jakiegoś czasu ludzie wyglądający na obcokrajowców – odpowiadam niepewnie, a w głowie tłuką się myśli: kto to?, czego oczekują?, opieka społeczna?, z policji?, z jakiegoś parafialnego wywiadu?.. – ale oni mówią po polsku – dodaję.
  • A czy na parterze mieszkają jacyś obcokrajowcy?
  • Nnie, na parterze nie. – co to w ogóle za pytania, myślę szybko – a kim pani jest? – pytam, ale „połączenie” już się zarwało.

Mojego M. obudziła ta rozmowa, ale nie umiałam mu powiedzieć kto to był, oprócz tego że kobiety, które szukały obcokrajowców.

Wyjrzałam przez okno w kuchni, ale nie było widać nikogo. Ale ciekawość była silna. Ponieważ i tak miałam wyjść do apteki, to wzięłam karteczkę a apteki, portfel i idę.

Panie jeszcze stały przy drzwiach. Zatem pytam:

  • Czy to panie pytały o obcokrajowców?
  • Tak i już dowiedziałyśmy się, że na drugim piętrze mieszkają. – mówią jedna przez drugą – a może to pani?
  • Mówi pani po polsku?

I tu zaniemówiłam. Patrzyłam na tę kobietę nie wiedząc co jej odpowiedzieć – czy mówię po polsku, czy nie, w końcu w jakim języku toczy się ten dialog? Postanowiłam pominąć to pytanie i zwracam się do tej drugiej kobiety:

  • A panie to kim są? Reprezentujecie jakąś organizację?
  • Jesteśmy świadkami Jehowy i mamy informację, że tu mieszkają obcokrajowcy. Chcemy im przekazać naszą naukę. Koleżanka zna obcy język. Chcemy porozmawiać z nimi językiem serca..
  • Aha, rozumiem. To życzę dobrego dnia. – i poszłam sobie.

Ale wciąż spokoju nie dawało mi jedno – mianowicie pytanie kobiety czy na parterze mieszkają obcokrajowcy?  I dlaczego zadzwoniły do nas?

I nagle… wiem! Dzwonię do M… i oznajmiam mu ze śmiechem: – te kobiety to Ciebie szukały. Jak to mnie? – słyszę w słuchawce. W domu Ci wyjaśnię – dopowiadam ze śmiechem.

A wszystko to, bo od wiosny tego roku, co jakiś czas dzwonią do drzwi świadkowie Jehowy. Akurat my nie chcemy zmieniać wiary i odbieramy to jako denerwujące. Zwykle na takie dzwonki odpowiadałam ja lub mój syn. No a na M. nie trafiali. Za to on gromkim głosem oznajmiał że niech tylko zadzwonią do niego, to on to nachodzenie rozwiąże bardzo szybko. I jakieś dwa tyg. temu, kiedy wróciłam do domu, oznajmił mi że właśnie się rozprawił z Jehowymi. Zapytałam co ma na myśli mówiąc, że się rozprawił?. A on odrzekł z dumą, że kiedy powiedzieli „swoją kwestię”, to podniesionym głosem oznajmił: A ja jestem z Czeczenii i wyp…ać!!

Asertywność zero 😀 😀 😀

Uśmiałam się setnie. Moja pointa jest taka – kiedy dawno temu na zajęciach uczono mnie bycia asertywną, to jedną z zasad była ta, by odmówić krótko i zdecydowanie, jeśli chcemy odmówić. Natomiast wymyślanie powodów dla których nie chcemy czegoś zrobić, prowokuje osoby którym odmawiamy do dawania kontrargumentów. Stąd na argument mojego M,., że jest obcokrajowcem, pani przyszła w towarzystwie koleżanki znającej czeczeński (?). Ot, co.

Na koniec kilka obrazków z Łodzi.