Przedstawiam Wam dzisiaj wielki, ciepły i cudownie miękki w dotyku, wielki sweter zimowy, bezmetkowy.

Typowy oversize, z dłuższym tyłem (w razie „W” zakryje co trzeba, pomyślałam a właściwie powiedziałam. I się zaczęła ciekawa dyskusja.) Do oversizowej góry dobrze jest włożyć „mały” dół, czyli w moim wypadku spodnie rurki, by wyglądać ok. A na wydłużenie optyczne nóg, buty na wysokim słupku.

 

W tym w miarę ciepłym dniu listopadowym, wierzchnie okrycie pożyczyłam z męskiej szafy. Ta kurtka, zbyt szeroka w barkach, trochę przypomina mi oldschoolowy look kobiet z lat 80-tych (raczej w stylu Stephanie Harper niż Alexis, ale okres modowy ten sam). Takie skojarzenie.

Jeśli już jesteśmy przy skojarzeniach, to dyskusja jaka się wywiązała, dotyczyła tego, co nas określa? Nas jako ludzi? Czy tylko to, jak wygladamy? Co mamy na sobie? Jakie ciuchy nosimy – czy markowe, czy nie?

Mój interlokutor twierdzi, że od dłuższego czasu problem wyglądu stał się jakby wyznaniem niemal, dla niektórych. I to często nie ma ma nic wspólnego z tym, by dobrze wygladać, ale by mieć na sobie „markowe” ubrania. Czasem za wszelką cenę. Kiedyś miał on znajomego, który miał za dużo pieniędzy w młodym wieku, więc nie żałował na „metki”. Ale to często ocierało się to o groteskę, kiedy na T-shircie napis pewnej marki zajmował klatkę piersiową i brzuch.

A ja myślę, nie będąc wcale zwolenniczką uniformizacji, że to się bierze od lat szkolnych, czy jakoś tak. Bo nie ma mundurków i od dzieciństwa rodzice ubierając swoje dzieci, prześcigają się. Dzieci w to wchodza, czyli przyzwyczajają się i … idzie to z nimi w dalsze życie.

No właśnie – wtrąca interlokutor – a widzisz młodzież? Jak dobrze posłuchasz, to nie rozmawiają o filmach, o książkach, ale o tym co kto miał na sobie i za ile, kiedy szli na … coś tam do kina. A do tego tv zewsząd emanuje programami promującymi pseudo-damy czy takich samych gentelmanów, które/którzy udowadniając swoją „klasę” wymieniają ceny posiadanych przez siebie rzeczy: że torebka od … za tyle tysięcy, że buty za tyle.., że poniżej jakiejś kwoty nie kupują, że łącznie w tej szafie może być tyle tysięcy… Ludzie! Do czego to zmierza? Dlaczego ci ludzie nie chwalą się jakąś pożyteczną pracą, osiągnięciami naukowymi, działalnością charytatywną, czy po prostu nienagannymi manierami? Za to emanują chirurgicznie wyrzeźbionym ciałem, groteskowo umalowanymi brwiami itd. Co do ciuchów? rzecz gustu, ale te z tych filmów, raczej nie kojarzą się z dobrym stylem.

I tu się zgadzam, choć mówiąc, że długi z tyłu sweter, chciałam tylko wyrazić swoją maleńk nadzieję, że ukryje niedoskonałości. A okazało się, że włożyłam kij w mrowisko pojęcia bycia modnym, czy ubierania się w dobrym stylu. Bo dyskusja trwała… Nie jestem w stanie przytoczyć wszystkiego, a jedynie glówne nurty.

Ciekawam, co Wy o tym myślicie? Zapraszam do dyskusji.

A tymczasem spopielę się różem 😉

Sweter – osiedlowy sklepik z odzieżą, podobny tutaj, lub tutaj, albo tu.

Spodnie – Lidl z ubiegłego roku.

Buty – Marketplace.

Kurtka – Wrangler, od lat w szafie mojego mężczyzny.

 

Zdjęcia – by M.