Kolejny tydzień w domu. Nie wiem jak jest u Was, ale u nas bywa iskrząco… Ale też dzięki wcześniejszym dobrym relacjom między nami, pracy nad relacjami, jest przyjemnie być znowu w komplecie.

Moje odczucia są zapewne nie do końca współmierne do sytuacji większości ludzi, którzy muszą być w domu (a przynajmniej powinni), ponieważ pracuję. Ale po pracy wracam do domu. Powinien powoli schodzić ze mnie ciężar przemęczenia, może wróci również dawna żywotność 😉

Czasem też muszę pójść tu czy ówdzie, np. do apteki. I moje obserwacje są różne. Jedna z aptek w pobliżu mojego domu, w ogóle ma drzwi zamknięte i klienci obsługiwani są przez okienko. Oczywiście stoi się w kolejce na dworze, z zachowaniem stosownej odległości. Na szczęście dla mnie stojącej nie padał w tym czasie deszcz, ale za to przed tym budynkiem apteki zawsze wieje wiatr. Przez okienko na wysokości mojej klatki piersiowej klient, często ubrany w maseczkę (i słusznie), mówi w sposób stłumiony, a pani z drugiej strony nie doczyta z ust czego nie dosłyszy. Panie aptekarki za to ubrane są w przyłbice, które również mocno tłumią dźwięk. No, to dla mnie było wyzwanie, a co dopiero dla starszej, niedosłyszącej osoby. Ale leków po które przyszłam, nie było.

Inna apteka – tu wchodzi się do środka – cała w środku wylepiona folią. Od sufitu do podłogi. W miejscach, gdzie są kasy, w folii są zaaranżowane otwory z klapką, by oddzielić się od klienta, a jednocześnie móc wydać mu leki i przyjąć zapłatę. Tu przynajmniej personel miły i skory do pomocy w rozwiązaniu trudnych sytuacji (brak leków – przy chorobach przewlekłych to kłopot).

Dość często też spotykam się z rażąco ostrym przyjęciem, przy wejściu do rożnych instytucji, np. właśnie aptek, czy mojej pracy, gdzie portierzy się zmieniają, bywają nowi, nie znają kto jest pracownikiem a kto nie – co zresztą nie ma znaczenie przy wejściu. Przecież można człowiekowi powiedzieć co ma robić, czy gdzie się zatrzymać grzecznie, spokojnie, nawet stanowczo, ale bez „warczenia” typu: stać!, nie podchodzić!.. Czekam tylko na „Hände hoch!”. Normalnie jak w starym PRL-u, tylko jeszcze brakuje: czego!, grzecznie pytam!

W każdym razie na mnie to bardzo źle działa. Bardzo.

Mam znajomą, która pracuje w sklepie spożywczym. Rozmawiałyśmy o tym, że teraz są wydzielone godziny dla osób starszych – super pomysł, by ochronić ludzi o słabszej odporności. Ale w każdy dzień osoby starsze przychodzą i kupują, np. jedną parówkową – „aaa bo będzie na śniadanie i kolację”. A na propozycję, że może jeszcze coś, czyli na kilka dni, słyszy – „nie po co, jutro przyjdę” (z sobotą włącznie! i kolejki ciągną się kilometrami). A przecież to miało być tak, by nie wychodzić bez potrzeby, by zminimalizować ryzyko zakażeń. Ale też usłyszałam, że ludzie robią duże zakupy, bo będą robić grila, albo że wybierają się na wieś na święta. OMG! Jestem w szoku, że ludzie mają tak małą wyobraźnię, że tak są odporni na wiedzę i logiczne myślenie, co nie przełoży się na odporność na koronawirusa. A już hasło, że „rodziny to nie dotyczy”, mnie rozwala. Niech zatem wszyscy sobie przypomną tę informację o włosko-amerykańskiej rodzinie, w której po obiedzie rodzinnym, bo taką mieli tradycję, zakaziło się koronawirusem i zmarło 11 osób.

Od kilku dni widzę i nie wierzę własnym oczom, ale nadal widzę coraz więcej chodzących osób. Bo jest bardzo przyjemnie i ciepło. Widzę spacerujące pary, rodziców z dziećmi, starszych ludzi spacerujących po dwoje (nie będących małżeństwem, co słychać w urywkach rozmów, bo mówią bardzo głośno) ze swoimi pieskami. Chyba przedłużający się czas odosobnienia i brak zachorowań wśród bliskich, albo wiedzy o nosicielstwie bliskich i piękne, ciepłe, wiosenne dni, uśpiły czujność i dyscyplinę ludzi. To może nas wszystkich dużo kosztować. Bo ludzie, którzy lekceważą zagrożenie sami są zagrożeniem.

A czy nie lepiej zostać w domu? Nie biegać na obiadki do rodziców, w trosce o nich właśnie?

Można wtedy na luzie pochodzić w nieformalnym stroju, para sportowym – zdecydowanie odradzam stare wytarte, rozciągnięte cokolwiek – bo to bardzo źle wpłynie na psychikę i tak już nadwyrężoną przez przymus pozostawania w domu.

Dlatego też proponuję do rozpatrzenia luźniejszy strój. W mojej stylizacji bluza-tunika i legginsy z zapasem, z zachowaniem kitu kolorów: czerwonego, granatu i białego. Co również dotyczy butów typu sportowego.

Kolega kot wszędobylski, z drugiego planu sprytnie przechodzi do pierwszego. Najwyraźniej uznał iż zdjęcia robione w domu są na jego cześć.

Przeczytałam na Fb taką wypowiedź, nieznanego mi autorstwa, która chyba dość dobrze obrazuje sytuację:

„Zasnęliśmy w jednym świecie i obudziliśmy się w innym. Nagle Disney’owi brakuje magii, Paryż nie jest już romantyczny, Nowy Jork już nie ujmuje, chiński mur nie jest fortecą, a Mekka jest pusta.

Uciski i pocałunki nagle stały się bronią, a nie odwiedzanie rodziców i przyjaciół stało się aktem miłości.

(…) Świat kontynuuje życie i jest piękny. To tylko ludzi umieszczono w klatkach. Myślę, że świat wysyła nam wiadomość: „nie jesteś potrzebny. Powietrze, ziemia, woda i niebo bez ciebie są w porządku. Kiedy wrócicie pamiętajcie, że jesteście moimi gośćmi, a nie panami.”

Zweryfikujmy każde nasze wyjście z domu, czy ono na pewno jest potrzebne. Czy nie lepiej #zostaćwdomu?

Bluza – Diverse.

Legginsy – nn.

Buty – Tommy Hilfiger.

Zdjęcia – by M.