Biorąc pod uwagę refren tej piosenki to jest on dokładnie opisującym moje ostatnie dni.

Bo po pierwsze, jak normalny obywatel, spełniający warunki gwarancyjne swojego samochodu i dbający oń po prostu, pojechałam na drugi w życiu autka mego serwis do autoryzowanej stacji. Po ASO spodziewałam się serwisu na najwyższym poziomie, wykwalifikowanych mechaników, uczciwości i bardzo dobrego traktowania klienta.

Otóż odwiedziłam takowy, w czasie odpowiednim, umówionym. Pojechałam, nie – zostałam wy..stymulowana z domu dużo przed czasem, by się nie spóźnić, bo na pewno pan mechanik (któremu to chyba koło d…y lata) się zdenerwuje, że mu się o kilka minut praca przesunie. Najwyżej nie zapali jednej fajki – posłałam myśl wraz ze złowrogim spojrzeniem na mego lubego, który to poganiał mnie do wyjścia z domu.

Przyjechałam przed czasem, przed pracownikami, bo widziałam jak oni przychodzą do pracy. Przed 8. wyszli na papierosa, w wypaleniu którego im nie przeszkadzałam. Poczekałam aż zasiądą za biurkami i dopiero weszłam o 8:10 (5 min. przed czasem, by nie wkurzać pana mechanika).

Odczytałam listę życzeń, którą wypisał mi mój luby. Pan przyjmujący auto do serwisu, wkładkę wielokrotnego użycia w sportowy filtrze powietrza K&N, z którego mój luby bardzo był dumny, skomentował z nieprzychylnym grymasem: „ludzie różne dziwne rzeczy zakładają do swoich aut”. Powiedziałam też (zgodnie z przyrzeczeniem w domu złożonym) o podarowanym w ubiegłym roku oleju silnikowym, dedykowanego mojemu autku o sportowym charakterze, który został na obecny rok. Po prostu w opakowaniu są po 2 l. a do silnika wchodzi 2,9 l., więc pan mechanik dał nam, by użyć ten pozostały litr za rok. No i na koniec poprosiłam (mentalnie stymulowana na pewno przez mego lubego z domu), by rozkręcono bok lewy za kierowcą, z którego w czasie jazdy dochodzi jakieś niewielkie stukanie, które zaburza odbiór dźwięku – zwłaszcza mojemu mężowi. Tego znowu pan nie zdzierżył i stojąc już obok auta oznajmił mi, że on ma słuch absolutny (co podkreślił dwukrotnie, za drugim razem mówiąc do mnie jak do obcokrajowca: wolniej i chyba głośniej), bo – jak rzekł – chodził do szkoły muzycznej i takich rzeczy nie słyszy. Ja stwierdziłam, że mam słuch przeciętny i też wielu rzeczy nie słyszę, ale mój mąż ma słuch audiofilski i naprawdę słyszy dźwięki, których inni nie słyszą, zatem prosiłabym o sprawdzenie czy wiązki kabli tam idące nie rozwiązały się, czy nie spadły z jakichś mocowań, czy jeszcze co tam nie zaistniało…

Oddawszy auto w ręce pana o absolutnym słuchu, udałam się do poczekalni. Zasiadłam na kanapie z oknem wychodzącym na warsztat. Zaraz odebrałam telefon kontrolny, czy powiedziałam wszystko, czy nie zataiłam jakichś wytycznych i co powiedział specjalista. Pan o słuchu absolutnym wywołał emocję mojego lubego, który stwierdził, że skoro ma taki słuch to powinien pracować w filharmonii a nie grzać krzesło w ASO samochodów na f. Po ponad dwóch godz., kiedy mój czas dobiegł nieubłaganie do końca, postanowiłam zapytać i zasugerować zbliżanie się do końca owego serwisu. Na szczęście na jednego burkliwego gbura w tym serwisie przypada jeden miły człowiek, który powiedział, że pan mechanik już skręca boczek i potrwa to ze 20 min.

Za rzeczone około 20 min. dokonałam zapłaty, dość słonej, ale to przecież ASO (za pieczątkę trza zapłacić). Otrzymałam fakturę i pan „filharmonista” palnął mi mówkę o tym, że to tyle kosztowało, to trzeba było, tamtego nie trzeba, że nasz olej wykorzystano, oprócz tego 2 litry i jeszcze jedne 2 litry, bo trzeba było dolać jeszcze „zero pół z tamtych dwóch litrów”… Przyznam szczerze, że tak mi się już śpieszyło do pracy, on tak chaotycznie gadał, że nie byłam zdziwiona, iż w stresie słuchając… coś mi tu nie grało. Ale zostało mi jakieś 17 min. na przedostanie się spod Strykowa niemalże do śródmieścia Łodzi, więc nie drążyłam tematu. Zapamiętałam tylko, iż „filharmonista” zaznaczył, że wszystkie wiązki w boczku były tam gdzie powinny. Tylko pan mechanik dołożył w jednym miejscu wygłuszenie, bo nie było. I jeśli teraz nie będzie mężowi stukało, to żebym podjechała i dopłaciła symboliczne 100zł. A jeśli nadal będzie stukać, no to on już nie wie…, będą szukać. Trochę to dziwne mi się wydawało, że tak mam sobie przyjechać i symboliczną stówę zapłacić? Że tak „na gębę”…

Oczywiście jak prułam – zgodnie z przepisami rzecz jasna – do fabryki moich snów, odbyłam zdawczą rozmowę z moim guru od tych spraw, który stale mnie stymulował co i komu mam powiedzieć (!) Niestety z przyczyn zdrowotnych nie mógł być tam ze mną. Może to i lepiej… W każdym razie, po moich – wg niego – pokrętnych wypowiedziach stwierdził, że mam mu wysłać zdjęcie faktury, bo coś mu tu nie pasuje. Tak też uczyniłam.

Po pierwszych kilkunastu minutach w pracy odbieram uporczywy telefon od mojego lubego, który głosem homosapiensa (czytaj dosłownie: sapiąc ze złości w słuchawkę) oznajmia: właśnie odbyłem rozmowę z „filharmonistą”! Powiedziałem mu co sądzę o ich praktykach i o nim samym, i żeby się dokształcił skoro już grzeje krzesło w ASO zamiast na scenie, na temat filtra, który jest przez producenta akceptowany i dopuszczony jako odpowiedni i co się z nim robi. Że skoro dałaś 1 l. oleju i kupiłaś nową puszkę 2l. i musiał jeszcze dolać 0,5 z kolejnej – czyli znowu 1 l., to jakim cudem zmieścił 4 litry w silniku do którego wchodzą 2,9 l.? Pan odpowiedział na to, że on nie wie czy w naszej puszce był litr. No to mu powiedziałem, że tam z boku jest szybka i podziałka i jego obowiązkiem było to sprawdzić, bo powinien to wiedzieć i zapisać. Jak więc i gdzie wlał o 1 litr więcej? On na to, że to nie on tylko mechanik i że patrzył po bagnecie. No a na to, co z resztą z tej drugiej puszki zrobił, za którą zapłaciliśmy już nie odpowiedział. A co co boczku, to powiedziałem mu, że skoro auto jest na gwarancji i zostało dołożone wygłuszenie, którego nie położyli w czasie składania auta pracownicy ich firmy, to jakim prawem chce za to pieniądze? W pierwszym rzucie żachnął się, że auto już nie jest na gwarancji, ale po krótkiej perswazji i sprawdzeniu wycedził przez zęby, że faktycznie jeszcze przez kilkanaście dni jest. I że przecież nie wziął za to pieniędzy w rezultacie i żebym w ten sposób do niego nie mówił. Bo nazwałem rzecz po imieniu, że oszukał nas na oleju, że przekazał ci fałszywe informacje i że naciągnąłby na kolejne pieniądze, gdybyś pojechała i zawiozła mu tę 100!

Usiadłam, opadała mi japa… Pewnie zawiozłabym. Ale nadal jestem w szoku, że w autoryzowanej stacji można takie wałki kręcić, tak nabijać ludzi w butelkę… ASO w ch..a gro!

Czy ten świat całkiem zwariował?

Jeszcze nie pozbierałam szczęki po historii, którą usłyszałam o jednej z łódzkich korporacji, która zatrudnia setki ludzi. Której główny menager pewnego działu używa argumentu, że ta firma ma prestiż i praca tu jest zaszczytem, w związku z czym firma nie musi brać udziału w wyścigu na najwyższą pensję dla pracowników. Za to jeden z pracowników, specjalista, mający częściowo indywidualne stanowisko i w związku z wyjątkową specjalnością swojej pracy, ma dodatkowe obowiązki, jedyne w tej instytucji. Ów pracownik postanowił napisać podanie o podwyżkę uposażenia, bo na temat zarobków ma różne zdanie od głównego managera. I napisał. Jego bezpośredni zwierzchnicy poparli je na owym piśmie.

Dwa dni po złożeniu tego pisma, osoby z działu rozliczeniowego, „pod pretekstem” zadzwoniły zaczerpnąć języka do osoby współpracującej z owym pracownikiem – nie do jego zwierzchników, by się dowiedzieć… że jak to?, to on to robi? i sprawozdania robi jako on?…

Minęło ponad 40 dni i cisza. Zatem korpoczłowiek poszedł do głównej kancelarii, by się czegoś dowiedzieć o odpowiedzi na swoje podanie. Odpowiedziano mu, że to nie w tym dziale, tu się tylko składa, że trzeba do innego, ale dziś poniedziałek, to może lepiej … innego dnia, będzie lepsze flow…

Innego dnia korpoczłek pomaszerował do innego działu. Tam odpowiedziano mu, że nie było tu takiego pisma, ani odpowiedzi na niebyłe. Zasugerowano, że może utknęło w dyrekcji? Ale pani koordynująca dział za kilka dni wraca z urlopu, to przekażą sprawę, może będzie wiedziała.

No i po kilku dniach – dokładnie 2 m-ce od złożenia pisma, korpoczłowiek odbiera telefon od pani koordynującej dział, która bardzo grzecznie z prawie niesłyszalna nutką współczucia informuje, że nie ma żadnej odpowiedzi na piśmie. Ale drogą ustną słyszała, iż główny menager sprawdził, że on dostaje już wszystkie pieniądze, które należą mu się wg siatki płac i zakresu obowiązków na jego stanowisku. Mój znajomy na to rzecze, iż ma świadomość, że skończyła się dla niego siatka płac, ale skoro wypełnia szersze obowiązki niż te wynikające ze standardowych, w różnych godzinach, sprawozdaje za czym idą pieniądze do firmy, to spodziewał się również ekstra zapłaty za swoją pracę. Bo to i motywacja i wyraz szacunku byłby dla niego. Ale też – zauważył – spodziewał się odpowiedzi na piśmie, nawet jeśli ona jest negatywna. A tak poczuł się zwyczajnie zlekceważony. Rozmówczyni na to zasugerowała – chyba po prostu z dobroci serca – by może umówił się na rozmowę z głównym managerem. Może razem znajdą jakieś rozwiązanie. Może w formie dodatku?

Kurczę, mamy XXI wiek, mamy specjalistów, menegerów i innych. A nadal człowiek, nawet taki, który pracuje dużo i rzetelnie nic nie znaczy??? Nawet nie jest wart tyle, by udzielić mu w ustawowym terminie pisemnej odpowiedzi na pisemną prośbę? Jakie uczelnie kończył taki manager. Co wnoszą tytuły? Co dają umiejętności?

Obawiam się, że gdyby w takiej korporacji, pracował taki „filharmonista”, to albo nie robiłby żadnych dodatkowych czynności, albo zanim by się ich podjął, to otrzymałby sowity dodatek. A premię „zrobiłby” sobie sam.

Czy naprawdę człowiek jest w dzisiejszym świecie niczym?

Chyba rzeczywiście umrę ze zdziwienia.