Dawno nie pisałam o filmach, co nie oznacza, że nie oglądałam niczego. Zatem zacznę od końca, czyli od filmu dwa dni temu przez mnie obejrzanego, czyli:

  1. Narodziny gwiazdy (A star is born), reż. Bradley Cooper, z Lady Gagą i Bradley`em Cooperem w rolach głównych.

Film określany w kategoriach dramat muzyczny, choć bywa postrzegany podobno też jako romans. A jest o tym, jak z pozoru przypadkowego spotkania przemijającej gwiazdy muzycznej i początkującej piosenkarki śpiewającej w klubach, rodzi się i miłość i wstęp do kariery dla niej. Ally, bo tak na imię ma główna bohaterka grana przez Lady Gagę, rozkwita pod każdym względem, jako kobieta, jako piosenkarka. Co prawda, kiedy nawiązuje współpracę z menagerem, rodzaj przez nią granej muzyki, różni się od tej bluesowej z elementami rocka, którą grała z ukochanym – Jacksonem Maine. O gustach muzycznych nie będę pisać, bo każdy wie jakiej muzyki lubi słuchać, zresztą znajdziecie krótsze lub dłuższe wywody na ten temat w zawodowych recenzjach, albo posłuchacie sami. Muzykę Lady Gagi każdy zna, a nie każdy lubi.

Ale wg mnie ten film porusza bardzo poważny temat, który bardzo jest widoczny, choć nie koniecznie naświetlany. Mianowicie uzależnienie od alkoholu i nie tylko Jacksona. Alkoholizm to choroba – powszechnie wiemy. Ale jakaż to niszczycielska siła, destrukcja w najczystszej postaci taki nałóg, który zabiera człowiekowi wolę, umysł, kulturę osobistą, miesza zmysły i poprzez niego niszczy wszystkich, a czasem dosłownie wszystko dookoła (w filmie scena z odbierania nagrody przez Ally). Widza, który doświadczył takiego problemu, w jakimkolwiek wymiarze, nie pozostawi obojętnym.

Ale nie o tym jest ten film. Jest o miłości do człowieka – pięknej, przewidywalnej, prawdziwej, takiej … mimo wszystko. Bo miłość w prawdziwym życiu też jest piękna i czasem przewidywalna 🙂 Jest też o miłości do muzyki. A muzyka jest piękna w tym filmie. Nie spodziewałam się, że Lady Gaga ma taki kawał cudnego głosu i tak pięknie potrafi śpiewać innego gatunku piosenki niż pop. Polecam.

2. Joker, w reżyserii Todda Phillipsa, w roli głównej Joaquin Phoenix.

Film w kategorii: dramat, kryminał. Zrealizowany na bazie komiksu, ale… Pokazuje bardzo ludzkie oblicze tytułowego Jokera. Otóż ów Joker to gość, który po leczeniu psychiatrycznym stara się zasymilować ze współczesnym światem pracując jako komik, opiekując się chorą matką, mimo iż żyją w trudnych warunkach.

To co mnie uderzyło w tej historii, to jej niezwykła współczesność, czyli ponadczasowość, aktualność sytuacji. Mianowicie, Arthur Fleck – Joker żyje w machinie Gotham City, gdzie jednostka nic nie znaczy, gdzie kiedy go okradają młodociani złoczyńcy i on ich goni, ludzie po prostu się rozstępują, kiedy zostaje pobity – nie ma nikogo kto by mu pomógł. Korzysta z pomocy społecznej, która jest nieudolna i niewydolna, w pracy – można powiedzieć, że zbieg niefortunnych okoliczności + jego niedostosowanie i nieumiejętność perspektywistycznedo myślenia, powodują że on tę pracę traci. Jednostka jest niczym. A on jest jednostką pokaleczoną od dzieciństwa, po leczeniu szpitalnym, bez profesjonalnej pomocy próbuje mierzyć się każdego dnia z gothamską rzeczywistością, balansując na krawędzi: zdrowia psychicznego i choroby, prawidłowych postaw obywatelskich i aspołecznych, życia zgodnie z prawem i … zbrodni. Zbrodni, którą tak łatwo popełnić. Którą tak łatwo wytłumaczyć i która może być tak „dobrze” przyjęta. Czyż takie sytuacje nie zdarzają się i współcześnie?

A który mężczyzna, zdrowy psychicznie, nie fantazjuje na temat pięknej sąsiadki? Nie pytajcie swoich mężczyzn o to, bo albo nie chcecie wiedzieć, albo się pokłócicie.

Ze zdziwieniem przyjęłam to, że czułam rodzaj sympatii i współczucie wobec głównego bohatera, mimo popełnienia przez niego tylu zbrodni. Na tym polega fenomen tego filmu, że historia Jokera jest tak przedstawiona, że zaczynamy myśleć – kurczę, nie wiem czy mając takie jak on życie, byłbym lepszy..? A wtedy te napady szaleńczego śmiechu, aż do bolesnego skurczu, łez i braku oddechu, robią piorunujące wrażenie i generalnie może inaczej popatrzymy na osoby nerwowo śmiejące się do rozpuku.

Ale Jokera każdy powinien zobaczyć sam i zmierzyć się ze swoimi emocjami. Polecam.

3. Z zupełnie innej dziedziny życia, ale film niesamowity, czyli: Le Mans 66, w reż. Jamesa Mangolda, z Mattem Damonem i Christianem Balem, w rolach głównych.

Jeśli ktoś interesuje się motoryzacją, to wie kim był i jakie samochody projektował Carroll Shelby (Matt Damon). Może nie każdy wie kim był Ken Miles (Christian Bale), mechanik, genialny kierowca wyścigowy, no ale co to jest wyścig w Le Mans, to chyba wiadomo. A jak nie, to film pokaże.

Te zegarki, św. Mikołaj nam sprezentował , po obejrzeniu przez siebie tego filmu, wiedząc, że my bardzo to docenimy.

Wracając do filmu (te zegarki w nim nie grały) – obejrzałam dwa razy od razu. Ogólnie chodzi w nim o to, że w fabryce Forda produkowano masowo, zwykłe samochody, które niczym szczególnym się nie wyróżniały (jak zresztą do tej pory) i ten wizerunek Henry Ford Drugi chciał zmienić. Nie jest to łatwe, ale C. Shelby – dawny kierowca wyścigowy, przebija się przez grubą skorupę korpo-betonu, konstruuje samochód, który może konkurować na torze w Le Mans z autami Ferrari. Może stawać do wyścigu, ale tylko wtedy kiedy za kierownicą siądzie odpowiedni kierowca. Takim genialnym kierowcą jest Brytyjczyk Ken Miles, który jednocześnie jest bezkompromisowy, wybuchowy, ale skuteczny i brawurowo prowadzi auta do mety.

Gdyby nie ten wychodzący poza ramy korporacji, nieprzewidywalny w obejściu kierowca, któremu manipulacją założono cugle i … obejście regulaminu – delikatnie rzecz ujmując, drużyna Forda by nie zwyciężyła. Za to korporacyjne bożki sprawiły, że jednostkę nie tylko sprowadzono do szeregu, jednostkę, która dała im zwycięstwo – pominięto.

To fajnie, że robiąc film, nie wybielono całkowicie wizerunku koncernu amerykańskiego, bo czasem propaganda jest ponad wszystko. Ale chyba tym razem etos amerykański nie był najważniejszy. Poza tym można podziwiać piękne samochody, można poczuć adrenalinę, która towarzyszy twórcom i osobom spełniającym swoje marzenia.

No i też jest wątek rodzinny, pokonywanie trudności, rozwiązywanie zwykłych problemów w związku i wspieranie się.

No a dla moich uszu, wartością dodaną była pieszczota w postaci brytyjskiego akcentu Kena Milesa. Polecam gorąco dla tych co lubią motoryzacyjną tematykę i dla tych co nie wiedza czy lubią czy nie. Najwyżej tylko raz obejrzą ten film 😉

Zdjęcia – Internet i moje.