Zależy wam na tym, by wasz uśmiech był piękny? By zniewalał? By zaczepiał? By ocieplał atmosferę lub zwyczajnie zachęcał do odwzajemniania go? Musicie po pierwsze mieć dobrego stomatologa.

O ten uśmiech oprócz mojego codziennego starania, dba od około 19 lat dr Arek Balcerowski z Dental Line w Łodzi przy ul. Kaczeńcowej 6

Moja przygoda z tym, że zęby są potrzebne, ładne ale i kruche zaczęła się kiedy miałam 5 lat. Wtedy na wsi u dziadków, udało mi się pierwszy raz w życiu zrobić salto na wozie. Wóz konny jest przewiązany przez środek jakimś łańcuchem, a od góry deski łączy metalowa rurka, na której ja robiłam swoje pierwsze salta. I kiedy chciałam pokazać je kuzynowi, to się nie udało. Spadałam na zęby i wybiłam sobie obie jedynki. Dwa lata chodziłam „scerbata” 😀

Ale mleczaki odrastają.

Drugą przygodę z zębami przeżyłam na nartach. Mogę spokojnie powiedzieć, że zjadłam zęba na Jaworzynie. Pojechaliśmy sobie w miłej kompaniji na narty. Ówczesny mój partner, który miał uprawnienia różnych trenerów (w tym podobno narciarstwa – ale nie widziałam żadnego potwierdzenia), postanowił mnie przetrenować na stoku. Drugiego dnia na nartach, powiedział mi:

  • Aguś, ty bardzo dobrze jeździsz. Pozwól się ponieść tym nartom. Poczuj wiatr w czapce. Dasz radę. A ja będę na ciebie patrzył, będę jechał koło ciebie, jakby co to ci podpowiem co trzeba”.

I mnie rozochocił. I stał z boku pośrodku stoku i patrzył na mnie. A ja wpuściłam wiatr w czapkę, zgrabnie balansując biodrami z boku na bok. Czułam się taka … jedyna, która cudnie sunie po stoku nurzając się jednocześnie w cieple jego czujnego, kochającego oka. I mknęłabym tak może i do dziś, gdyby nie mulda, która wybiła mnie mocno do góry. A ja spadając obróciłam moje gibkie ciało twarzą w dół. Ale w zajadłości swej, padając jak długa, wypiąwszy się po drodze z nart, nie puściłam kijków. Może instynktownie próbowałam wbić je w lód na stoku? Albo nie wiem…

Zajmowałam w każdym razie kilka metrów, bo patrząc z góry najpierw leżał kijek, potem narta prawa, potem mój ząb (ale na początku tego nie wiedziałam), potem ja z drugim kijkiem w ręku i narta lewa.

Zerwałam się szybko (no bo przecież mnóstwo ludzi mogło to widzieć). W takich sytuacjach nie pamięta się, że nie ważne jak upadasz, ale jak się podnosisz. Nie patrzyłam jednak na wszelki wypadek na boki. Ale w następnej chwili poczułam w ustach ten dziwny gęsty, słodkawo-słonawy smak krwi. Znowu instynktownie, wzięłam garść śniegu do ust – no bo zimno obkurcza naczynia i stopuje krwawienie.

I w tym momencie przeogromny, wyje-wkosmos-bany B Ó L wypierniczył moją czaszkę w auterspace i zaraz z siłą kamiennego wodospadu spuścił mi prosto na głowę. Ja pierniczę jaki ból!! W tym samym niemal momencie wyplułam energicznie czerwoną strugę czerwonego śniegu(wciąż) na stok.

Wtedy już wszyscy zdążyli się zjechać – i moja przyjaciółką, która w międzyczasie ochrzaniła pomagającego mi mężczyznę, krzycząc: „co pan jej zrobił!! No co pan jej zrobił!! Nie widzi pan?! Ona krwawi… Jejciu Aguś, ty krwawisz!” Mój ówczesny luby też zadawał mi jakieś pytania…

A ja wypluwszy ten „śnieżny granat” chcący rozwalić mi czaszkę, instynktownie wyrwałam chusteczkę z kieszeni w nowej białej kurtce narciarskiej, zwinęłam w rulon odpowiedniej grubości, włożyłam między zęby i zagryzłam, robiąc uciskowy opatrunek. Myślałam, że wybiłam sobie zupełnie ząb. Odszukałam wzrokiem tenże w śniegu, poprosiłam nie wydając z siebie słów kogoś z mojej paczki, by go zabrać. Obiecałam skinieniem. głowy lubemu, że nic mi nie jest i spokojnie zjadę w dół, choć w moim wzroku śnieg nie miał już białej barwy, tylko wielobarwną. A stok nie miał struktury stałej tylko … umowną. No ale kto jak nie ja.

Ostatecznie okazało się, że złamałam ząb w dwóch płaszczyznach, a odkryta miazga, miażdżąco bolała nawet podczas wdychania powietrza. Dentystka w Krynicy Górskiej do które pojechaliśmy nie miała na tyle wiedzy, by zdrowy złamany ząb zabezpieczyć w zimnej jałowej soli fizjologicznej, tyko wyrzuciła (krowa jedna!!) do kosza. A gdyby zabezpieczyła i mi oddała, to mój stomatolog by mi go „przyrósł”. A tak musiał wstawić koronę. Zgadnijcie który to ząb? 😀

Ale, ale… na świetną renomę Dental Line pracuje z drem Arkiem (tak nazywał dr Arka mój syn, który jest jego pacjentem od malucha) pani Małgosia, asystentka stomatologiczna, która robi takie oczyszczanie zębów, a przy okazji czyści mózg z głupich mitów na temat szczotkowania zębów.

Bo okazuje się, że nie wszyscy wiedzą jak używać nici do zębów, czy szczoteczek do przestrzeni międzyzębowych, a chyba nikt nie używa małych wąskich szczoteczek do czyszczenia zakamarków.

Kiedy mój M. zobaczył moje akcesoria do higieny jamy ustnej, zapytał pozbierawszy opadniętą koparę, czy otwieram jakiś średniowieczny salon miniaturowych tortur? Bo to nie możliwe, by to było tylko do czyszczenia zębów.

Jeżeli chcecie mieć dobry kontakt ze swoim dentystą, mieć świetnie zadbane zęby, to zapraszam do Dental Line.

Dobra…, ostatnie wspominki – jak mój syn był mały, to bardzo lubił chodzić do dr Arka. Czujecie? dziecko, które lubi chodzić do dentysty?

No bo dr Arek – jak go mój synek nazywał – ma podejście do dzieci. Trochę, żeby młody się nie bał i dlatego, że ja dbam o zęby, to pokazał mu jak można za pomocą kamery dokładnie obejrzeć zęby – mamy oczywiście. Pozwalał mu nalać wody do kubeczka z którego płukałam jamę ustną … itd. Młody był zachwycony. I kiedy przychodziliśmy, zawsze pytał: „czy obejrzymy zęby mamy?” No, a później jego.

Teraz jako dorosły… ma swoje fobie, doświadczenia i – często niezrozumiałe dla mnie – pomysły. Ale, takie jego prawo młodego człowieka samostanowiącego o sobie. W tak zwanym międzyczasie bywał u innego – podobno świetnego stomatologa, a w rezultacie i tak stanęło na Dental Line Clinic.

Dental Line Clinic – ul. Kaczeńcowa 6 w Łodzi.

Zdjęcia – moje.