Cellulit najczęściej leży na plaży. Tym razem w Gdańsku.

Siedzę na brzegu plaży, prawie w cieniu. Można rzec, że „dorabiam” pilnując ubrań moich koleżanek, które poszły „zaczerpnąć słońca” i pewnie wody. A ja nie wystawiam się na słońce, ono i tak na mnie działa. Za to mam czas na obserwację, czas dla siebie, na myślenie (taka czynność, coraz częściej chyba zapomniana), no bo czytać w aż tak ostrym słońcu trudno.

Ale siedzę i patrzę. Sporo rozebranych ludzi odwiedza plażę, mimo że jest przed południe i teoretycznie wszyscy wiedzą, że od 11. do 15. nie jest dobrze smażyć się na słońcu. No, ale może teraz się coś zmieniło… Wszak ja nie plażuję, nie opalam się, więc… nie dyskutuję.

Za to jako osoba obecna w mediach – głównie jako obserwator, ale jednak – mam jakiś obraz odpowiadający ogólnie panującemu kanonowi piękna kobiecego ciała. Nota bene – dlaczego kanony dotyczą kobiecego ciała? Bo przez wieki mężczyźni nie pozwalali kobietom wyściubić nosa poza kuchnię lub/i alkowę, a sami je ustalali według własnego gustu? I żeby nie było, nie jestem lesbijką, ale potrafię dostrzec zarówno piękne kobiece jak i męskie ciało. Albo chociaż ich stosowne fragmenty… No a plaża jest świetnym polem ku temu. I tak oto najczęściej widzę młode kobiety, w dwuczęściowych kostiumach, z wciągniętymi brzuchami, ze szczupłymi ciałami wypracowanymi na siłowniach, wysmarowanymi kremami z filtrem, albo innymi odpowiednimi dla ukazywania ich piękna. I ukazują.

Od razu pomyślałam o mojej przyjaciółce, która walczy z mniej lub bardziej wyimaginowanym, ale w jej życiu znaczącym cellulitem. Wśród tych syren na plaży naliczyłam chyba 3 bez cellulitu. Ale te praktycznie nie miały tkanki podskórnej – no, jedna miała. Pozostałe kobiety miały cellulit. Niezbyt duży, ale dla kobiecego – mimo iż łagodnego – to jednak dokładnego oka, widoczny. No cóż, młodość jest piękna sama w sobie. Obok tych kobiet zwykle kręcili się młodzi mniej lub bardziej umięśnieni mężczyźni. U nich nie widać ewentualnego cellulitu, bo oprócz tego, że ciało męskie ma zupełnie inny genetycznie sposób odkładania zasobów energetycznych, niż ciało kobiece.

Teraz pewnie kobiety mnie ofukną, ale nie martwcie się – oni nie mają cellulitu tak szybko jak my, ale to my mamy orgazmy wielokrotne, nie jesteśmy zero-jedynkowe, możemy rodzić dzieci i … zawsze możemy, jeśli chcemy (to jest jedno z haseł w MUUkreacje.pl, w wolnym tłumaczeniu)…

W tym gapieniu się na ludzi, rzuciła mi się w oczy pewna rodzina, wchodząca dopiero na plażę. Ona z wielką torbą plażową – nawet nie wiedziałam że są aż tak wielkie. Pewnie ma tam jedzenie, picie, przybory myjące, ręczniki, zabawki … i nie wiem co jeszcze. Za rękę prowadzi około 2 – 3 letnie dziecko. Drugie, starsze nieco, drepcze obok pod czujnym wzrokiem matki, z wiaderkiem z wyposażeniem w ręku. Z tyłu on. Ojciec i głowa rodziny, z parawanem pod pachą i takim materiałowym koszykiem z … piwem (?) i chipsami. No, on to przynajmniej niesie prowiant tylko dla siebie. A po ilości i gabarytach znać, że ze dwie godziny i będą się zbierać.

Wracając do moich obserwacji odnośnie piękna przez pryzmat pomarańczowej skórki, to… . U niego nie widzę nic takiego. Duży facet, opalony, myślę, że ciemniejszy ode mnie, z piwnym brzuchem, w kapelusiku na tyle głowy. Na brzuchu cellulitu brak, dalej szorty, z których wystają ciemne, opalone i mocno owłosione nogi – cellulitu nie widzę. Ona, też duża, nawet bardzo duża i blada jakby nigdy słońce jej nie muskało. Myśląc w tradycyjny sposób – utyła przez ciąże i zostało jej po dzieciach. Ale dzieci mają już po kilka lat. No ale ja nic o tych ludziach nie wiem, oprócz tego co widzę. Ona ubrana w jednoczęściowy kostium plażowy i podobne do mężowskich szorty do kolan.

Myślę, że dla nich cellulit nie ma znaczenia. Co ma? Może odłożyli to na później…, albo nie wiedzą co ma. Może nie myślą o tym, co on zapija, a ona zajada… A dzieci nabierają takich nawyków, jaki mają przykład.

Inny obrazek, który zauważyłam na plaży, to para ludzi. Młodzi, chyba bez cellulitu. A jeśli nawet, to nienachalnie. Leżą obok siebie, opalają ciała i … oboje wpatrzeni w swoje komórki. Po pewnym czasie, ona odwraca się z brzucha na plecy, a raczej tak jakoś na bok, przybiera pozę i robi sobie selfie. Może nawet robi zdjęcie im obojgu. Pewnie to ona jest „ministrem wizerunku” w social mediach, w tym związku. Nie są sami, bo są jakieś zabawki porzucone obok koca. Jejciu – myślę sobie – jak są z dzieckiem, które wychowywane bezstresowo zajmuje się samo sobą, kiedy oni mają nosy w komórkach…! Na szczęście po chwili wpada na nią prawie, rozpędzony i szczęśliwy jamnik długowłosy, brudząc panią mokrym piachem. Pani od razu daje wyraz swojemu niezadowoleniu, energicznie gestykulując i wyrzucając jakieś słowa, których na szczęście nie słyszę, pod adresem swojego partnera z koca. Może to jego pies. Albo jego pomysł, żeby zabrać psa na plażę… Ale jej ciało zapaprane mokrym piaskiem, który burzy wizerunek. I nawet merdanie ogonem, muskanie nosem i szczęśliwy wzrok wdzięcznego czworonoga, nie są odpowiednią rekompensatą.

Dobrze, że nie są z dzieckiem. I na pewno nie mają cellulitu. Nieee, to niemożliwe.

Ja swój przykrywam ubiorem. Nie chcę nawet o nim myśleć. Bo jako człowiek śmiertelny, chcę się cieszyć życiem.

Na zdjęciach:

Leaf w komiks – MUUkreacje.pl

Lniana sukienka – Butik Iza.

Okulary, również przeciwsłoneczne – Salon Optyczny Progres