Wczoraj po raz kolejny przeczytałam w necie wypowiedź o tym, że Walentynki to „przereklamowane amerykańskie święto” i mnie natchnęło…
Zatem trochę historii: nazwa tego święta oczywiście wywodzi się od imienia Św. Walentego – ściętego przez władze cesarza Klaudiusza Gockiego po wcześniejszych torturach. A wszystko to za udzielanie przez Walentego potajemnych ślubów młodym zakochanym ludziom, czemu cesarz był przeciwny. Potrzebował bowiem młodych mężczyzn do krwawych wojen i nie chciał, by się wiązali z kobietami, tracili na nie energię i mieli argument posiadania rodziny przeciwko zaciąganiu do armii.
Ale ja wolę pogańskie korzenie święta zakochanych, które wzięły się z natury po prostu. Bowiem w Wiecznym Mieście (Rzymie), w połowie lutego, ptaki zaczynały miłosne zaloty i łączyły się w pary. Uznano to za budzenie sie natury do życia i zwiastun wiosny.
Zaś Rzymianie z tego powodu 15 lutego świętowali tzw. luperkalia, czyli organizowali festyn ku czci boga płodności Faunusa Lupercusa. A 14 lutego odbywała się miłosna loteria, w której chłopcy losowali zapisane imiona dziewcząt i one w ten sposób stawały się ich partnerkami następnego dnia, podczas luperkaliów. A bywało, że i na dłużej.., albo na stałe.
Kiedy przez stulecia chrześcijaństwo stało się religią panującą w cesarstwie rzymskim, luperkalia były na tyle popularne, że w 496r. ówczesny papież zmienił ich nazwę, zastępując luperkalia imieniem męczennika Walentego, jako że on miał wiele wspólnego z zakochanymi.
I tak oto mamy święto zakochanych – Dzień Św. Walentego, 14 lutego każdego roku.
Na koniec dodam, iż święto to rozpowszechniło się w Średniowieczu, w Anglii i Francji. Na przestrzeni wieków i kultur zmieniały się obrzędy związane z jego obchodami, ale myśl przewodnia święta zakochanych była niezmienna. Dopiero później dotarło do Ameryki. A niedawno stamtąd dotarło i do naszego kraju. I chyba ze względu na swój pozytywny wydźwięk, spotkało się raczej z dobrym przyjęciem i chyba na stałe wpisało w kulturę, mimo swego komercjalnego wyrazu w obecnych czasach.
Przechodząc do meritum – święto zaczęło się w Europie i po zatoczeniu koła po globie, przyszło do nas.
Nie jestem zwolenniczką bezkrytycznego wchłaniania wszystkiego co amerykańskie, czy obce. Ale takie święto jest bardzo sympatyczne. I jeśli przez to choć jedna osoba na ileś w społeczeństwie, zatrzyma się w swoim życiowym pędzie, by pokazać drugiej osobie, że ją kocha, to dobrze że jest ku temu taka „przereklamowana amerykańska” okazja 😉
W związku z tym, życzę Wam i sobie, by każdy z nas był kochany, ze wzajemnością i tak jak tego potrzebuje. Byśmy potrafili kochać i chcieli to okazywać. I to nie tylko wtedy, kiedy kalendarz nam każe, ale każdego dnia z osobna.  
Dobrego Dnia Św. Walentego!