Norwegia – taki kraj, ogólnie wszyscy wiemy jaki. Wiemy, to znaczy, że do wiedzy z geografii, dodajemy swoje wyobrażenia.

Stąd np. moja koleżanka, która dowiedziawszy się dokąd jadę na urlop, poprosiła mnie bym przywiozła jej magnes na lodówkę, bo sama nigdy tam nie pojedzie, bo tam zimno i ciemno. Wyobrażenia. Ludzie, którzy pytali mnie: dokąd wybieracie się na urlop?, otrzymywali ode mnie przewrotną odpowiedź: do ciepłych krajów. I tu padały różne propozycje-pytania z nazwami krajów. I jakież było zdziwienie, kiedy mówiłam – do Norwegii 🙂

A okazuje się, że klimat zmienia się wszędzie i tegoroczne lato w Norwegii nie różniło się pod względem temperatur od lata w Polsce. Od 1902r. nie notowano w tym kraju tak wysokich temperatur. Zatem dla osób nie przepadających za gorącem, przełom sierpnia i września jest odpowiednim czasem na eksplorowanie Norwegii.

 

Ale od początku – to mój pierwszy wyjazd za granicę, w roli kierowcy. Byłam i przejęta tym mocno, i jeszcze mocniej podekscytowana. Po wyjeździe z promu – Szwecja. Równe drogi, wokół dużo zieleni, w którą dyskretnie wpisane są domy, gospodarstwa. Wszystko w stonowanych, naturalnych – chciałoby się powiedzieć – kolorach, ceglanej czerwieni, bieli, od czasu do czasu szary, a nawet niebieski. Za to wyglądają jakby były wczoraj umalowane. Nie widziałam domu z odpadającą farbą, obdartego, czy jakoś tak. Nawigacja prowadziła nas pięknie, jak po sznurku. Ale gdyby jej nie było, też spokojnie można byłoby trafić do celu, ponieważ drogi są dobrze oznaczone. GDDKiA, mamy skąd brać przykład, nie krępujcie się.

Granicę szwedzko – norweską przejechaliśmy prawie niezauważalnie, bez kontroli. Jakieś tam były szare niby-bramki, ale nikogo w nich nie było, nikt o nic nas nie pytał…, więc: Velkommen til Norge 🙂

Drogi w Norwegii, równe jak stół. Oznaczenia czytelne jak z elementarza. Jedyna inność, dla Polaka może niedogodność – bo my „panie władzo, po prostu lubimy zapier…ć” – choć dla mnie pierwszorazowego turysty w tym kraju, bardzo dobra rzecz, ograniczenie prędkości. Wtedy wszystko można zauważyć, nie zgubić się, no i stres mniejszy.

Przejechaliśmy praktycznie cały dystans, zdecydowanie ponad 600-set km. na jednym baku, przy prędkościach skandynawskich, mój 500x spala zdecydowanie mniej. Zostało nam ok. 30 km. do celu, postanowiliśmy zatankować, by nie jechać na rezerwie. Zjechałam więc na stację. Tu jest trochę inaczej z tankowaniem, bo stacje są samoobsługowe – czyli wkładasz kartę, tankujesz i za ile zatankujesz, to tyle kasy zabiera z konta i zrobione. Czyli łatwizna, luz… Zatem wkładam kartę do puszki z opłatami przy dystrybutorze, tam bardzo szybko wyskakują komunikaty, tak że nie zdążyłam wybrać języka angielskiego i pokazuje się coś… dziwnego. Ale w nosie myślę sobie, spróbuję wlać paliwa. Paliwo nie leci. Za to wypluło mi kartę. Kurczę. Powtarzam jeszcze raz, tym razem po angielsku. Sytuacja się powtarza, ale teraz wiem, że automat każe mi się skontaktować z bankiem, bo nie mam wystarczająco środków na koncie. Spociłam się. Ale nie tracę ducha – powtarzam numer z kartą do drugiego konta. To samo. Zaczynam rozglądać się w panice… widzę, że za dystrybutorami jest chyba plan filmowy, rozstawione kamery na szynach, te parasole, chłopakowi robią makijaż…

Krótka narada z M. – dobra, dojedziemy. Ale po drodze autokomornik krzyczy na żółto – daj żreć!!, czyli włącza się rezerwa. Wtedy komputer pokładowy nie pokazuje ile mi jeszcze zasięgu zostało. A tu wiadukt jeden, wiadukt drugi, długi. Pozostaje modlitwa: Boże żebym tylko stąd wyjechała… Bóg wysłuchał, wyjechałam. To teraz serpentyny. Postanowiliśmy jechać mega-ekonomicznie, czyli na niskich obrotach, z górki bez gazu, nie na wciśniętym sprzęgle, tylko lekko dohamowując samochód. Ale pojawiły się korki, zatrzymywanie się, ruszanie – wtedy przecież auto najwięcej pali i to było nie na moje siły. Spociłam się wielokrotnie. Moje napięcie za chwilę przerodziłoby się w panikę. Nie dojadę w takim stanie! Decyzja -jedziemy na inną stację.

Na tej innej stacji, zatrzymuję się na miejscu parkingowym i postanawiam sprawę braku środków wyjaśnić z moim bankiem. Odnaleźliśmy infolinię, po wysłuchaniu reklam i komunikatów, po wciśnięciu mnóstwa niezbędnych cyfr precyzujących problem i przybliżających mnie do rozmowy z konsultantem, usłyszałam, że by sprawdzić problem, muszę znać na wyrywki jakiś sześciocyfrowy kod-numer, którego nie pamiętam i którego chyba nigdy nie używałam. Ku..a!!! Krzyczę wewnętrznie i kolejny raz jest mi gorąco. Ale dobra, szukam infolinii do drugiego banku, dzwonię – po wysłuchaniu niezbędnych komunikatów i wciśnięciu precyzujących cyfr… łączę się z operatorem. Tu facet mi wyjaśnia, że automat chciał ode mnie kwotę większą niż mam na koncie, ana koncie mam tyle i tyle. Uff… Dym już uleciał uszami, galopujące serce zwalnia, kamor z pleców spadł i się rozsypał… Będziemy żyć. Ha! Będę tankować 😀

Ale tu zapytałam pracownika, czy mają jakieś czarodziejskie czynności, których nie znam, by zatankować i on mi pokazał, że tu jest taki guziczek, który trzeba wcisnąć, żeby w ogóle paliwo leciało. Dobra, zatankowałam. Zapłaciłam. Skorzystałam z toalety. Możemy jechać.

Kiedy dojechaliśmy, nasi Gospodarze wyjaśnili nam, że ten dystrybutor musiał być zepsuty, bo tu nie ma takiej możliwości, by ktoś zatankował paliwo i uciekł – na jaką wskazywała sytuacja (czyli po włożeniu karty od razu automat chciał ściągnąć ode mnie z konta dużą kwotę).

Velkommen in Norge .

Zdjęcia – by M. i moje.