Jeśli szukacie miejsca na krótki wyjazd, np. na weekend, który ma być ukojeniem dla Waszych skołatanych zbyt szybkim trybem miejskiego życia, zwojów nerwowych, polecam właśnie Lanckoronę.

Lanckorona to niewielka miejscowość niedaleko Krakowa, w której zdecydowanie traficie na slow life. Sercem osady jest rynek, stromo położony, który okolony jest starymi drewnianymi domami, pamiętającymi jeszcze XIX wiek. Mieszczą się w nich kawiarnie, muzeum, sklepy z pamiątkami czy regionalnym rękodziełem. W niektórych drewnianych domkach, stojących przy uliczkach odchodzących od rynku, chyba nadal mieszkają ludzie. W każdym razie z jednego z nich wyszedł leciwy pan, który podszedłszy do nas, zagadnął o możliwość zrobienia nam fotografii pamiątkowej, bo jak zauważył – pewnie nie mamy wspólnych zdjęć. Miałam wrażenie, że starszy pan po prostu lubi sobie porozmawiać z ludźmi, tylko może nie ma w domu z kim?…

Pan Stanisław – bo okazało się, że tak ma na imię i jest znany w swojej miejscowości, bo przejeżdżający samochodem człowiek, pozdrowił go przez otwarte okno podnosząc rękę i mówiąc: „dzień dobry panie Stanisławie!” – opowiedział nam kilka ciekawostek. Czyli – co oznacza nazwa Lanckorona, że pochodzi z języka niemieckiego, od słowa „landskrone” i oznacza „korony kraju”. Powiedział, że są jeszcze trzy miejscowości o takiej nazwie – w Niemczech, w Czechach i … bodajże w Szwecji. Pokazał nam też np. gliniany odlew herbu Lanckorony.

Pan Stanisław ujął nas swoją wiedzą, otwartością, ba! ufnością i życzliwością dla ludzi. Jak na typowego starszego Pana przystało, ubrany był w ten ciepły dzien w podkoszulek, koszulę, sweter z napisem Boys (Ci w moim wieku może pamiętają, jakieś 30 lat temu wszyscy płci męskiej taakie mieli, zielone, albo oliwkowe. Pan Stanisław ma oliwkowy.) i kurtkę 🙂 Ale jak na nietypowego starszego Pana, bardzo skromnie siebie nazwał „prostaczkiem”, odpowiadając na moje pytanie, czy jest historykiem. Na pewno prostaczkiem to on nie jest. Bo jest osobą bardzo sprawną intelektualnie, pogodną, z dużą wiedzą na różne tematy, bo i o fotografowaniu można było z nim zamienić parę słów.

Pan Stanisław przyniósł ze swojego domu (na fot.) zdjęcia oprawione w ramki, by na nich wskazać nam drogę do ruin zamku, zbudowanego jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego. Rzeczywiście są to riuny.

Jeśli ktoś nie lubi ruin, kościołów, ma do wyboru np. oryginalne wyroby rękodzieinicze, urokliwe kawiarenki, śliczne pamiątki … i cudowny spokój, atmoferę niespiesznego życia.

Tak, w Lanckoronie prawie jak w Kazimierzu nad Wisłą (takie luźne skojarzenie), jest dobra atmosfera na plenery malarskie i na wprawki dla młodych artystów.

Jeśli lubicie takie nieśpieszne, przyjemne poznawanie nowych miejsc i ludzi, to jadąc do Lanckorony, będziecie we właściwym miejscu. Może i do Was wyjdzie pan Stanisław?

Btw. – siedzimy sobie na rynku, napawamy się spokojem, zatrzymanym niemal czasem, anonimowością… Nagle, widzę znajomą sylwetkę. I okazało się, że na tym prawie drugim końcu Polski, mój znajomy z pracy, którego raczej podejrzewałabym o pofrunięcie gdzieś na wyspy, na fale, deski, czy jakoś tak, spaceruje sobie nieśpiesznie, ze swoją kobietą, pieskiem, przyjaciółmi… I też pewnie cieszy się chwilą i anonimowością 😀 To jest właśnie Lanckorona, w Polsce.

Zdjecia – by M. i ja.