No i dopadli cichaczem kobiety, zasznurowali nam usta w bardzo ważnej strawie, „założyli nam chomąto” – jak to ujął Fred (grany przez Cezarego Pazurę w filmie „Chłopaki nie płaczą” ) – i tylko czekać jak będą chcieli orać nami pole! – pozostając w konwencji tej wypowiedzi – jak XII-wieczni chłopi.

Oczywiście wiadomo, że mam na myśli wczorajszy wyrok na kobiety, który ustanowili decydenci.

Ręce opadają.

Nie myślałam do wczoraj, że o tym napiszę, bo to bardzo intymne. Ale skoro okazuje się, że o mojej intymności decydują ludzie, którzy o moim istnieniu jako osoby nie wiedzą nawet, to może choć w ten sposób mogę komuś dać do myślenia.

Kolejna noc w oddziale ginekologicznym, którą Izabela spędza w oczekiwaniu na poród swojego „obumarłego płodu” – jak nazywają lekarze jej dziecko. Kolejne godziny tego koszmaru, który trwa od … chyba 3 tygodni. Iza nie liczy tygodni, nie liczy już nawet dni, nie ma już siły płakać. Iza chce, żeby się to już skończyło.

Zaszła w nieplanowaną ciążę, ale takich sytuacji jest sporo. Jest dorosła, ma pracę, ma starsze dzieci, jest w związku, więc obiektywnie nie jest to nic strasznego. No ale subiektywnie nie planowali więcej dzieci, wręcz planowali inne zmiany w życiu – zmianę zawodu męża (i to ona miała teraz pracować, a on się uczyć), może i zmianę miejsca zamieszkania, a tu … ciąża. No ale po pierwszym zamieszaniu w głowie i hormonach, przyszła radość i elastyczne dostosowanie planów i działań do sytuacji. Ponieważ Iza ma 40 lat, to postawiła na diagnostykę oprócz zdrowego stylu prowadzenia ciąży. Tu najpierw okazało się, że dziecko ma zespół Downa i (przestała rozumieć medyczny język) inne wady.

To był szok. To było jak postawienie w kącie, z którego nic poza ścianą z lewej i z prawej nie widać. I stoisz tam sama. Mąż… chyba stoi po przekątnej tego hangaru życia, w swoim kącie.

Słowem, oboje w takim szoku, że żadne nie wiedziało czy i jak pocieszyć drugie i kogo oskarżyć o tę niesprawiedliwość losu, która ich dotyka…

Zanim dobrze przetrawili ten temat, okazało się że dziecko nie oddycha. Nie żyje. Umarło.

Lekarz coś dalej mówił… ale Iza nie pamięta.

Po kilku godzinach w domu zadała mężowi pytanie: I co teraz? Mam chodzić, aż ono się we mnie rozłoży? Mąż powiedział jej jak to wygląda w Polsce (a przecież to było wcześniej niż wczoraj) – czyli, że ona musi urodzić (jak to, myślała dalej, za cztery miesiące?), bo w naszym kraju nie można usunąć ciąży nawet z powodu obumarcia płodu, bo to aborcja. Robią zabiegi jakieś co wywołują poród, ale tylko w kilku ośrodkach w kraju, albo można za granicą. Jest taka fundacja, która pomaga załatwić to za granicą…

W takich okolicznościach Iza znalazła się w tym polskim szpitalu, gdzie od wczoraj dostaje jakieś tabletki, po których powinna dostać skurcze macicy i urodzić. Najpierw był okropny ból i krwawienie, ale przeszło i znowu tabletki i jeszcze czopek… W przerwach między napadami bólu, krwawieniami przysypiała… Obudził ją kolejny ból. Poszła do toalety. Tam dopadło ją wszystko: biegunka, sikanie, wymioty i od nowa. Myślała, że zemdleje, albo jej ciało rozpadnie się na kawałki. I żeby ktoś ją znalazł, korzystała z toalety przy otwartych drzwiach. W końcu udało się jej się, wyrzuciwszy wszystko chyba z siebie, pójść do położnej i powiedzieć, że czuje, że chyba rodzi. Młoda położna kazała jej: „przytrzymać ten moment, udami przytrzymać”, wrócić na salę i położyć się.

Położna przyszła za Izą, zapaliła wszystkie światła i zdążyła tylko podłożyć jednorazowy podkład na łóżko. Kiedy Iza położyła się na tym i zdjęła majtki, jej dziecko wypadło na podkład. Położna sprawdziła czy płód jest w całości i czy jest łożysko. Wyszła.

Zostałyśmy tylko my – Iza ze swoją niemą rozpaczą i ja odwrócona już twarzą do ściany, by nawet spojrzeniem nie burzyć jej intymności. Po raz drugi w życiu bezgłośnie płakałam.

Bo ten poprzedni raz był, kiedy urodził się mój pierwszy syn, w 8 m-cu ciąży. Też nie żył od ponad miesiąca, ale wtedy lekarz tego nie rozpoznał. Kiedy on się urodził, to zanim mnie zapytano czy chcę go zobaczyć, już wpółsiedziałam i patrzyłam: leżał taki spokojny, na lewym boku, miał długie czarne włosy, wszystkie kończyny, paluszki na miejscu, ale na brzuszku schodziła mu skóra. Gdybym wtedy nie zrobiła prania pościeli w pralce frani, to pewnie moje ciało dłużej byłoby dla niego mogiłą.

Ale lekarz miał tylko takie słowa pocieszenia: „nie rycz, młoda jesteś, będziecie się jeszcze mnożyć jak króliki”. Wtedy też nic nie mówiłam, na mojej twarzy może nawet nie było mimiki, tylko łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy, po szyi, aż zamoczyłam koszulę na piersiach. Byłam w szoku. To było 27 lat temu. Tego się nie zapomina.

Nie myślałam, że kiedykolwiek o tym powiem publicznie. Mnie wtedy nawet nie zapytano, co z ciałem dziecka.

Do Izy za trochę przyszła pani doktor dyżurna, która empatycznie się zachowała. Zapytała, czy zostawić światło (bo wszystkie „jupitery” dawały po oczach), zapytała czy Iza chce pożegnać się ze swoim dzieckiem, poprosiła by się zastanowiła do jutra czy chce je zabrać i pochować, czy chce środek uspokajający lub przeciwbólowy, a może chciałaby pobyć sama (bo akurat dziś jest taka możliwość)… To był duży plus w tej tragedii. Ale czy standard?

To są sytuacje, które przeżyłam i nie wydarzyły się z niczyjego kaprysu. Jak można skazywać kobiety na to, by rodziły dzieci, o których wiadomo że nie przeżyją? Żeby matka i ojciec patrzyli na cierpienie swojego dziecka? Żeby kobieta była przedśmiertnym inkubatorem? Żeby narażała swoje życie kosztem takiego porodu? To kim my jesteśmy dla współczesnego „pana, wójta i plebana”? szczurami w klatkach? Że nie pozwala nam się decydować o sobie, o swoim ciele, o swojej rodzinie.

Cieszę się, że przez 27 lat nie musiałam nigdy stawać przed takim wyborem. Nie musiałam podejmować tak dramatycznej decyzji. I wydaje mi się, że nie podjęłabym… Ale czasem kobiety musiały. Aborcja nie jest i nie powinna być metodą antykoncepcyjną. Ale też jej zakaz nie będzie sposobem na przyrost naturalny, nawet w ciemnogrodzie do jakiego chyba zmierzamy.

A te kobiety, które będą chciały dokonać aborcji, dokonają jej. Tylko czy ona będzie dla nich bezpieczna czy nie, będzie zależało od ich możliwości finansowych.

Nie umiem wciąż zrozumieć, zaakceptować, ani wystarczająco dobitnie wyrazić moich emocji w związku z tym co nam wczoraj sporządzono.