W rozmowach ze znajomymi często słyszę, że teraz Święta już tak nie cieszą, nie mają tej magii co kiedyś…

Wydawało mi się, że może to kwestia tego, że jako dzieci, prawie nic nie musieliśmy robić, za to bardzo czekaliśmy na Święta, na prezenty, na smaczne potrawy, których nie było na codzień, na spotkania z ulubionymi ciociami, wujkami, babciami i dziadkami, kuzynostwem. Na miły czas z pachnącymi potrawami, z czasem spędzanym do pewnego stopnia swobodnie. Czekaliśmy na miłe niespodzianki.

W moim dzieciństwie Święta Bożego Narodzenia kojarzyły mi się z ciepłem, z pierogami, które uwielbiam i których lepienia uczyła mnie Babcia. Kojarzyły mi się też z wyszorowaną podłogą, (później) z zapachem pasty do podłóg – niektórzy wiedzą co to takiego.

Niestety nie kojarzyły mi się z prezentami, ale za to pachniały zawsze żywym świerkiem, który ubierało się w naszym domu w Wigilię rano. Zawsze na choince wisiały jabłka – choinkówki. Nie wiem czy to była nazwa własna moich dziadków, czy one się faktycznie tak nazywały. Ale pamiętam, że to były selekcjonowane przez Dziadka jabłka, najbardziej czerwone, najbardziej zgrabne, symetryczne, z długimi ogonkami, by łatwiej było je powiesić na nitce, na choince. Zawsze też na tej choince wisiały takie długie cukierki, sople chyba się nazywały. I moim prawie ambicjonalnym zajęciem podczas Świąt, było takie odkręcenie papierka u dołu cukierka, by wyjąć go bez naruszenia opakowania i zakręcenie tegoż dołu. Cukierek lądował w moim zadowolonym brzuszku, a radość niepoliczalna napełniała serduszko, kiedy ktoś z dorosłych ciągle natykał się na psikus, w postaci pustego papierka. 🙂 Inną niezwykle fascynującą częścią Świąt było wigilijne karmienie krów kolorowymi opłatkami i czekanie czy coś powiedzą ludzkim głosem. Jako małe dziecko, nigdy nie dotrwałam do północy, by się o tym przekonać. Ale wymyśliłam sobie, że może trzeba również spróbować takiego opłatka, by móc zrozumieć mowę zwierząt. Możecie sobie zatem wyobrazić w jakim niebezpieczeństwie bywał ten kolorowy opłatek.

A teraz? A teraz – przynajmniej w tym roku, pierwsza reklama świąteczna (play) ukazała się w TV 3 listopada, zaraz po Wszystkich Świętych. I zaraz miejsca po zniczach, zajęły świąteczne ozdoby, bombki, krasnale-mikołaje itd. I jak tak człowiek przez dwa miesiące się nasłucha, napatrzy, nastymuluje tą świąteczną komercją, to … momentami, aż się świętować nie chce.

Mam takie wrażenie, że codzienna konsumpcja zabrała nam … pewną taką magię związaną z odświętnością Świąt. Nie do końca mam tu na myśli duchowość, bo przecież nie każdy musi być wierzący, nie każdy wierzy z taką samą mocą. Najcenniejszą rzeczą obecnego świętowania, wydaje się być dla mnie: o b e c n o ś ć kogoś bliskiego, miło spędzony czas, bycie z drugim człowiekiem. I to jest w dzisiejszym konsumpcyjnym świecie najbardziej deficytowy towar – c z a s, który dajemy drugiemu człowiekowi. Czas nie z kompem, nie obok ale przez telefon, ale faktycznie razem spędzony. Tego nie kupimy.

No i prezenty… Miło jest je dostać, ale cudownie jest kiedy ten prezent jest „trafiony”, czyli taki jaki sprawi radość obdarowanemu. Chodzi mi o to, że jeśli chcecie sprawić przyjemność komuś, to wybierając dlań podarek, dobrze jest nie kierować się własnym gustem względem tej osoby, ale jej zainteresowaniami, gustem właśnie, potrzebami czasem. Bo z drugiej strony, wyobraźcie sobie jak trudno jest okazać radość, kiedy człowiek dostaje coś czego nie lubi, np. kolejny różowy czy zielony ciuszek, kiedy nie lubi zielonego i różowego koloru. A darczyńca oczekuje przymierzenia i zachwytu nad swoim podarkiem.

Takie zegarki mogą być prezentem dla wielbicieli motoryzacji.

Innym przeze mnie odradzanym rodzajem prezentów, jest dawanie zwierząt. Zwierzę nie jest zabawką. Nie można dawać go tak samo jak maskotki, kiedy druga osoba nie jest gotowa do podjęcia opieki nad żywym pupilem. Stąd mogą brać się kłopoty, z porzuceniem zwierzaka włącznie.

Nie chcę w ten sposób odwodzić nikogo od umiarkowanej i sensownej konsumpcji, od kupowania prezentów, od tego całego miłego skąd inąd szumu okołoświątecznego. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, by nie zatracać się w bezmyślnym kupowaniu, nie zapamiętywać w przygotowywaniu zbyt dużej ilości potraw i nie zwariować od prze-bardzo lśniących okien.

A ja nie czekam z dziecięcą niecierpliwością i radością na prezenty, bo sama już dawno zdemaskowałam Św. Mikołaja 😀 i odtąd go zastępuję. Ale prezentem byłaby np. śnieżna oprawa Świąt, czy brak Kevina w TV 😉

Przyjemnego przygotowania do Świąt magicznych.