Znawcy od stylu mówią, że prostota jest najważniejsza, elegancka, pożądana. Z prostotą i w stonowanych kolorach zawsze będzie ci do twarzy. Mówią, żeby skupić się na podstawowych kolorach: czerni, brązie, granacie, bieli i beżu. I jak tak czytam i czytam podobne publikacje, wpisy na blogach, to robi mi się … jakoś smutno.
Ostatnio chorowałam, więc miałam więcej czasu na delektowanie się literaturą, uzupełnianie wiedzy, aktualności itp. Stąd moje przemyślenia na tematy różne, w tym stylowe myśli.
Czytając o tym jak określić swój styl, doszłam do wniosku, że albo jestem totalnie niestylowa, oderwana od kanonów, albo totalnie nie mam gustu. Mam za sobą noszenie prawie tylko czerni. W totalnej bieli, którą nota bene bardzo lubię, będę wyglądała na grubszą niż jestem, a biel tuż przy twarzy podkreśla zmarszczki, jeśli są, w pewnym wieku. W brązie, z moją karnacją czuję się… nie będę pisać jak, ale jasny brąz i beż zlewają się z moją karnacją i wyglądam mdło. Samym granatem świata nie zwojuję. Poza tym nie lubię go aż tak bardzo. Można dołożyć szarość, ale jest to kolor – w moim życiu modowym – przejściowy.
Reasumując – to tyle jeśli chodzi o mój stosunek do kolorów bazowych.

Druga rzecz jest taka – wg znawców stylu, że należałoby określić w jakim stylu chcesz pozostać: klasycznym, glamour, rockowym, gotyckim, romantycznym, itd. Noo, jest wyzwanie. Bo, w zdecydowanie średnim wieku, w jakim jestem, chyba trudno byłoby pozostać w jednym stylu – jeśli nie jest to styl klasyczny. A ze względu na pracę, różne zainteresowania, w mojej szafie są ubrania z różnych zakresów stylistycznych.
Postanowiłam więc zrobić rekonesans w mojej szafie. I co tam jest? Wszystko. W pracy obowiązuje mnie dress code charakterystyczny dla mojej profesji. Poza tym musi być wygodny, bo moje ciało potrzebuje swobody i niezbyt wyzywający, czyli mnóstwo rożnych spodni, jeansów, cygaretek, klasycznych. Są rzeczy mieszczące się w kategorii klasyki, bo bywa, iż mam wystąpienia przed ludźmi i wtedy wybieram sobie dress code biznesowy/klasyczny. Ale ze względu na moje hobby, czyli jazdę na motocyklu typu chopper, mam pewną gamę czarnych, „mocnych” ubrań, z dodatkami metalowymi, skórzanych, które pozostają w mrocznym kanonie stylu. Są też sukienki – mam wrażenie, że od sasa do lasa, bo niektóre trochę dziwne. Ale i tak w nich bardzo rzadko chodzę. Co do kolorów, to też styliści mieliby ze mną kłopot, bo są chyba wszystkie. A na pewno dużo.
Czyli reasumując – według wiedzy, którą posiadłam, nie mam stylu. Chyba. No i te kolory. A fasony?
Ale czy moja szafa aż tak odbiega od szafy innych kobiet?
Czy kobiety, podobne do mnie, tzw. zwyczajne nie mogą być stylowymi? Bo mają misz-masz w szafie i za dużo kolorów? A czy w tym byciu stylowym, nie chodzi czasem o to, by umieć je połączyć w sposób przyjemny dla oka, tak by wyglądać dobrze w swojej stylizacji i fasonach, i być odzianym stosownie do sytuacji?

Po kilku dniach rozmyślań, po obejrzeniu mnóstwa zdjęć, uznałam że mój styl zawiera dużo kolorów, nasyconych i dość różnorodne formy. Przy moim typie uroda mocne kolory wyglądają dobrze, nie ginę w nich i dobrze się w nich czuję. Poza tym kolory wpływają na nasze samopoczucie. A ja wolę czuć się dobrze ze sobą, mieć powód do uśmiechu i emanowania optymizmem. Moje stylowe myśli dotknęły również formy… No cóż, lubię niestandardowe, niebanalne, nieoczywiste formy, są zgodne z moim charakterem, osobowością. Tak było zawsze kiedy kierowałam się instynktem wybierając formę swojej garderoby i nie tylko. Zatem taki chyba jest mój styl, który można nazwać różnie: dziwnym, pokręconym, niebanalnym, niestylowym, czy po prostu brakiem stylu. Może tak i jest, ale ten misz-masz jest mój.
Ostatnio po kilku latach nie widzenia się, spotkałam kolegę w sklepie, który gdzieś tam widząc mnie z tyłu, zapytał: Agnezja?! … I zaczęła się miła rozmowa. Zapytałam go w międzyczasie: zauważyłeś mnie po tej żółtej kurtce? Dobrze, że jest taka żółta. Na co on odpowiedział: raczej po tej… zwariowanej przepasce, bo kto inny by taką założył? I to był komplement, szczególnie od osoby, która mnie dobrze zna. I chyba to świadczy o tym, że mam swój styl.

Clue dzisiejszej stylizacji jest jasnozielony sweter. Nie lubię zielonego koloru i w mojej szafie nie znajdziecie zbyt wielu zielonych akcentów, ale … ten sweter, bardzo miły w dotyku, o ciekawym kroju, nie oblepiający w newralgicznych miejscach ciała, zdobył moje zainteresowanie. No i kojarzy mi się z wiosną.




Czy zdarzyło się Wam używać drugiej bluzki – w powyższej stylizacji golfu, zamiast szala, czy też jako rzeczy przełamującej kolor? Tak, mój oversizowy, dzianinowy golf jest dziś zamiast apaszki, szala. Zdarza mi się w tej roli nosić swetry i sprawdzają się. Nawet gdybym musiała włożyć go na wierzch danej stylizacji.
Duża ilość czerni przełamana jest printem z napisami – lampas spodni, wzór na butach.

Nie wiem czy to dobrze, żebyśmy wszyscy naśladowali tych, którzy nam mówią, że tak powinnismy się ubierać, to kupować, a tamtego nie, tak się czuć, a inaczej nie.
Ciągłe dyktowanie i stałe naśladowanie..? To mi się źle kojarzy.

Sweter – nn.
Getry – Butik Iza.
Golf, buty, czapka, zegarek – moja szafa.
Zdjęcia – by M.
Ja mam taki problem, aby stwierdzić czy styl mam i jest moj, czy wyglądam jak dziwoląg bo nosze to co lubię i w czym dobrze się czuje, a nie to, co jest modne. Moja sylwetka z resztą nie jest wzorcowa i wiele rzeczy „modnych” wygląda na mnie katastrofalnie. Bo przecież – nie ujmując żadnej sylwetce – sieciówka szyje głównie pod dwa rozmiary, za mały i za duży. Jak masz więcej niż przeciętny wzrost to spodnie są problematyczne, zawsze za krótkie, a w połączeniu z szerokimi biodrami, w takich spodniach wyglądam jakbym miała nadgryzione parówki rozgotowane u góry. Chciałabym moc wejść do sklepu i ubrać wszystko, na co tylko mam ochotę, ale nie jest to możliwe. Zatem choć mogę czasem odbiegać od wizji stylowej reszty świata, to przekierowuje swoje myślenie na swój tor, to ja mam czuć się w tym dobrze i określić siebie. A nawet, jeśli czasem wyglądam jak komik, poza kanonem mody, to ten dzisiejszy świat mody bywa komiczny i dla mnie, wiec każdy ma miejsce dla siebie 🙂
W zasadzie każda z nas ma jakiś mankament w sylwetce. Niektóre z nas mają bardziej rzeczywiste, inne mniej. Ale każda ze swoimi mniej czy bardziej wyimaginowanymi wadami musi żyć i przyodziewać się codziennie. A zgodzę się z Tobą, że sieciówki szyją w dwóch rozmiarach – w ogóle to świetne określenie i chętnie je od Ciebie wypożyczę 😀
Kiedy byłam dziewczynką, usłyszałam w audycji radiowej, że prawdziwa dama, kobieta stylowa, taka która ten styl ma i jest po nim rozpoznawalna. Czyli- ma jedne perfumy, których delikatny zapach unoszący się w powietrzu zwiastuje jej obecność, ma jedną fryzurę po której to można z daleka poznać, że to właśnie ta osoba, no i jeden styl ubioru. To były te czasy, kiedy uważało się, ze mocne zapachy perfum pasują do brunetek, a delikatne i zwiewne do kobiet o włosach blond. wtedy bałam się co to będzie, kiedy nie znajdę swoich perfum, swojego uczesania i tego tylko mojego zestawu ubioru? Potem na długo o tym zapomniałam. a teraz wiem, że nie wyobrażam sobie życia z jednym i tym samym wizerunkiem i ze to bzdura by ktokolwiek, kto mnie nie zna i nie wie jaka jestem, mówił mi, że mam używać tylko mocnych perfum – których nie lubię i które do mnie nie pasują. Ot, życie. Panta rhei