Czasem sytuacje, które bywają naszym udziałem są tak nieprawdopodobne lub dziwne, że trudno jest nam samym uwierzyć w to co widzimy lub w czym uczestniczymy.

Zobrazuję ci to taką sytuacją, wyobraź sobie: jesteś w filmie azjatyckim. W środku. Razem z aktorami. Albo inaczej – te przygody, których doświadczasz są nagrywane. Czyli jesteś w filmie. Zwiedzasz miasto i poznajesz kulturę mogąc w każdej chwili wejść do dowolnie wybranej aranżacji domu i rodziny, zastąpić tubylca-aktora i przeżyć to co przeżywają ludzie w tej kulturze (np. tak jak w ich telenoweli). W ten sposób wchodzisz do rodziny, bierzesz ślub z drugim synem pewnej ustosunkowanej rodziny. Ale zaraz po podpisaniu dokumentów ślubnych teściowa bezdyskusyjnie pokazuje ci gdzie jest twoje miejsce w tej rodzinie – kuchnia, spiżarnia, targ, schowek na akcesoria do czyszczenia domu itd… Bratowa twojego męża, w ciąży i z małym dzieckiem na ręku, cichutko zwierza ci się, że dobrze że jesteś, bo ona teraz będzie miała chwilę wytchnienia… Ten cichy, skryty dialog pokazuje ci, że sama sobie to zrobiłaś podpisując cyrograf ślubny, zdegradowałaś się z roli kobiety wykształconej, samo stanowiącej do roli … nie wiem – XIX-wiecznej pomocy domowej.

Zatem, wychodzisz czym prędzej z tego domu, z tej inscenizacji. Oni zorientowawszy się, że uciekłaś, próbują cię ścigać, ale… ty masz motywację, wiesz że jesteś w filmie, więc oni nie mają szans. I już połowicznie rozpłynęłaś się w powietrzu.

Ale idziesz dalej. Widzisz w budynku na parterze dużą, oszkloną salę, w której stoją różne rzeźby, na ścianie bez szyb wiszą obrazy. Czyżby galeria sztuki? Ale na podłodze leżą ludzie, jakby nieżywi, jakby dokądś chcieli dopełznąć i w trakcie zasnęli (?) poumierali (?) Pytasz więc ochroniarza-odźwiernego o co chodzi, a on w odpowiedzi otwiera drzwi przed tobą i kłania się w zapraszającym geście. Wchodzisz, no bo kto by nie wszedł. Ludzie na podłodze poruszyli się. Idziesz bardzo powoli, nie mogąc skupić uwagi i nie wiedząc na co najpierw patrzeć, czy na dzieła sztuki, czy na tych ludzi, czy na kilku gapiów, którzy zebrali się na ulicy za oknem? Idziesz i rozglądasz się… Idziesz. Ta sala jest dłuższa niż wydawała się z zewnątrz. Ale coś dziwnego… źle ci się oddycha, coraz trudniej ci iść, tak jakbyś całym ciałem musiała przepchnąć powietrze, coraz gorzej… W końcu padasz na kolana. Jejciu, już wiesz dlaczego oni leżą, tu jest nieco więcej chłodu, jakby powietrza. Doczołgujesz się do ściany, tam jest gniazdko. Wyjmujesz z kieszeni łopatkę do tortów i wydłubujesz to gniazdko, wydłubujesz tworzywo (glinę czy zaprawę murarską?) … i jest tam otwór, przez który wpada powietrze, dużo powietrza. Cała sala wypełnia się powietrzem. Ludzie zaczynają się, tak jak i ty, podnosić z podłogi. Nie są starzy jak ci się wcześniej wydawało. Zaczynacie wszyscy rozmawiać, próbować pytać i wyjaśniać co się stało właściwie? Portier/odźwierny zajrzał na chwilę, przeliczył wzrokiem ludzi, zapytał czy wszyscy żyją, czy czujecie się dobrze? I widząc, że tak, zamknął drzwi. A wy w środku nadal zaskoczeni gadacie, nawet właściwie nie oglądacie dzieł sztuki, tak bardzo pochłania was to co się właśnie zdarzyło… Aż wreszcie znowu gdzieś pada pierwsza osoba, znowu gdzie indziej kolejna, znowu czujesz niemiłe uczucie braku tlenu we wdychanym powietrzu… No nic, idziesz pod tę samą co wcześniej ścianę z gniazdkiem. Wyciągasz łopatkę do tortu i kopiesz, wypływa zaprawa murarska, wygarniasz ją, wypływa kolejna, wygarniasz, a ona się nie kończy. Fuck! To nie tu tym razem. Ale gdzie szukać innej dziury z tlenem? I dlaczego ci inni ludzie jej nie szukają tylko padają jak muchy? Przecież się uduszą, jak i ty się udusisz… Pełzniesz w inne miejsce… Ale nie, nie ma sensu szukać po całym metrażu tej ogromnej sali. Trudno, pełzniesz do drzwi. Przecież tam za nimi stoi odźwierny, będziesz walić w te drzwi, może otworzy…. Dopełzasz do drzwi, ostatkiem sił łapiesz za klamkę… Siła nacisku twojego ciała powoduje, że drzwi się otwierają i ze dworu wpada powietrze. Odźwierny mówi: „brawo! Te drzwi cały czas nie były zamknięte na klucz. Tylko nikt nie nacisnął klamki.” Nie możesz przez chwilę w to uwierzyć. To absurd. Ale najciemniej jest pod latarnią. Pytasz więc odźwiernego: „po co to wszystko? Po co zabieracie tlen z powietrza w tym pomieszczeniu?” Na co on odpowiada: „to taki eksperyment rządowy, głównie dedykowany dla młodych kobiet, albo dla młodych ludzi, żeby doświadczyli co czuje ich dziecko w łonie matki, która postanowi usunąć ciążę. Jak poczują jak to jest kiedy jest się bezbronnym i się dusi, a nikt nie zamierza ci pomóc to może nie będą tak łatwo dokonywać aborcji , tylko zapobiegać ciąży”.

Z natury okropny dźwięk budzika wyrwał mnie w tym momencie ze snu. Po pierwsze wzięłam głęboki oddech i radością skonstatowałam, że mam czym oddychać i jestem domu, we własnym łóżku. Druga myśl – jak to dobrze, że mnie takie dylematy w życiu nie dotknęły i nie muszę podejmować decyzji o urodzeniu dziecka lub nie.

No, specjaliści Freudopodobni mieliby pewnie dużo do pracy z człowiekiem, który ma takie sny. Sama zastanawiam się gdzie i ile chwastów jest wokół mnie, że tak mocno i w tak dziwny sposób mój umysł odreagowuje chorą rzeczywistość we śnie.

A wy, czy pamiętacie swoje sny? Bo ja prawie zawsze.

Dobrej nocy i spokojnych, pięknych snów 🙂