Silna kobieta, siła kobiet, kobieta jest siłą… te i podobne hasła są ostatnimi czasy często słyszane, czytane… Czy jednak zastanawiamy się co to na codzień oznacza, dla zwykłej Polki, która akurat nie jest na marszu, nie protestuje, nie walczy o ideały, co najwyżej o dzień następny?
Kiedy dorośli mówią: dziewczynce bądź dzielna, bądź silna, najczęściej wtedy oczekuje się od niej czegoś ponad jej siły, czegoś co obecnie łagodnie nazywa się wyjściem ze strefy komfortu.
No, ale w dzieciństwie przekazuje się dziewczynkom, choć nie tylko wiele podobnych „zasad”. Bo byłoby fajnie gdyby były silne, ale i delikatne, mądre, ale jak trzeba głupiutkie, by umiały dbać i walczyć o bliskich, ale czy o siebie?, by były grzeczne, miłe, nie wychodzące poza … no właśnie: poza co? społeczny schemat, normy, mężowskie a wcześniej rodzicielskie przyzwolenie? Przecież żyjemy w kraju patriarchalnym, w którym pozwala się na wiele „babskich fanaberii”.
Ale jest XXI wiek, do diabła! I do diablicy też! Podobno mamy wszystko porobione i równouprawnienie też mamy (w słowniku na pewno). Dlaczego więc prze lata całe mama nie pozwalała Edycie kupić glanów? No bo „kto to widział, żeby dziewczyna chodziła w takich buciorach?!” – fakt to było dawno.

O Edycie zwykli mówić jej znajomi, że jest silna i odważna. Pierwszy raz poczuła dwuznaczność tego określenia w stosunku do siebie, kiedy wyjechała za pierwszym razem za granicę. To była służbowa podróż do Rzymu, za którą zapłacił duński oddział korporacji, dla której pracowała.
W warszawie na lotnisku, gdzie Edyta spotkała się z przedstawicielem z centrali firmy, od którego dostała bilety i wytyczne gdzie i na którą dojechać dowiedziała się, że jedzie sama z Polski.
– „Ooo God, gdybym wcześniej wiedziała, nie zdecydowałabym się. W życiu!” – pomyślała wtedy z przerażeniem. No, ale bilety w łapie, co robić?
– Jechać, no przecież uczę się tego angielskiego już trzecie rok, to chyba dam radę... – uspokajała się sama w głowie. – Ludzie latają, to i ja sobie chyba poradzę… – a za chwilę – ja pier***ę, po co mi to było?! Mogłam siedzieć cicho, nie wyrywać się po temu angielsku i miałabym święty spokój.
No ale poleciała. Trasa miała wyglądać prosto: w Rzymie na lotnisku miała w tym samym czasie przylecieć grupa z Anglii i razem busem mieli pojechać do miejsca spotkania, do podrzymskiej miejscowości Bagni di Tivoli.
Po wylądowaniu w Rzymie, po cudownym locie, w czasie którego nawet poczęstunek Edyta dostała, kiedy już wiedziała, że to będzie jej ulubiona forma transportu, odebrała bagaż, przeszukała wzrokiem tablice przylotów, ale nie znalazła lotu z Wielkiej Brytanii. Dora tam.. pomyślała zadowolona i przeszukała wzrokiem oczekujących w poczekalni, ale tam też nikt nie wyglądał jakby na nią czekał. Wyszła na zewnątrz… ani śladu busa z logo firmy (no bo jakie niby inne logo miałby mieć bus), ani bez logo. Zatem wróciła do środka i od nowa wypatruje wśród niewielu już ludzi … grupy, albo kogoś z przeklętym logo firmy…
W końcu postanowiła zadzwonić do centrali w Warszawie, może jeszcze tam ktoś będzie w biurze, bo już było przed piątą po południu. Zadzwoniła z budki na kartę, bo to był rok 2000 i telefony komórkowe nie były rzeczą powszechnie przez ludzi posiadaną. Jejciu… jaka ulga, jeszcze Marek był w biurze, bo musiał jakieś rzeczy dokończyć… Powiedziała mu o wszystkim, a on poprosił o chwilę, w której zadzwonił do Vigdis kierowniczki tego spotkania do Włoch, by zorientować się w sytuacji.
Po około kwadransie kiedy Edyta zadzwoniła ponownie do Marka, a on przekazał jej zmiany jakie miały miejsce. Otóż okazało się, że grupa angielska przyleciała około 2 godz. wcześniej i już jest na miejscu. A na Edytę czeka na lotnisku taksówkarz z kartką z jej nazwiskiem. Doprecyzowali nazwę hotelu, bo nazwy ulicy nie było. Ale Marek zapewnił Edytę, że taksówkarz znajdzie go na pewno, bo miejscowość jest mała, a hotel nowy, chyba tydzień temu oddany. Na pewno jedyny w tej miejscowości.
Super! – pomyślała Edyta, ale nie było czasu na zbyt długie omawianie wątpliwości, bo impulsy z karty leciały jak szalone w rozmowie międzynarodowej, więc Edyta uspokojona nowymi wiadomościami poszła ponownie poszukać – tym razem taksówkarza – z jej nazwiskiem. Niestety wśród czekających w hali przylotów nie było nikogo z jej nazwiskiem. Po chwili oczekiwania/zastanowienia, czy co tam kto chce, Edyta poszła do informacji, by tam zapytać czy jest może jeszcze gdzieś druga poczekalnia, a może powinna wyjść na zewnątrz? Kobieta w informacji zaprzeczyła istnieniu innych poczekalni i powiedziała, że jeśli ktoś ma czekać to tylko w tej hali. No to Edyta czekała… a czas leciał…
W końcu podeszły do niej dwie dziewczyny i próbowały pomóc kalecząc angielski, czytając z rozmówek, po czym okazało się, że były to Polki. Dwie nastoletnie wolontariuszki, z chrześcijańskiej organizacji, będące na lotnisku by pomagać zwłaszcza polskim pielgrzymom dotrzeć do Watykanu czy w jakieś inne miejsce spotkania chrześcijańskiej młodzieży z JPII. One przy pomocy jakiegoś Włocha, swojego koordynatora kupiły Edycie bilet na kolej podmiejską i wytłumaczyły, na który peron na pobliskim dworcu powinna się udać, chyba i po dwóch przystankach przesiąść się do innego pociągu podmiejskiego, który zawiezie ją do Bagni di Tivoli. Dobrze chociaż, że bilet był ten sam.
Po tym jak Edyta wysiadła na stacji przesiadkowej, starając się zachować spokój znalazła odpowiedni peron. Była na nim tylko ona i jeszcze inna ciemnoskóra dziewczyna. Spoko, poczeka chwilę i wsiądzie do pociągu dojedzie na miejsce i ten koszmar się skończy. Ale pociąg nie nadjeżdżał, za to z głośników mówili coś po włosku, chyba właśnie o tym pociągu… Tylko czy się spóźni, czy będzie na innym peronie?
- Dżizas, ku**a! – pomyślała Edyta – nie dojadę tam i nie wrócę do domu, bo nie mam tyle kasy, by kupić nagły i nieoczekiwany bilet do domu! Jak ja mam dość! Pier***one Włochy i ich język!
Ale pomyślała, że zapyta tamtej Mulatki, może ona mówi po włosku i rozumie ten język z głośnika, a na pewno mówi po angielsku, to jej przetłumaczy. Mulatka jednak po angielsku mówiła w jakimś narzeczu, a w każdym razie w taki sposób, że nijak Edyta nie mogła jej zrozumieć. A przy tym jeszcze robiła miny jakby była obruszona, że Edyta nie łapie tego jej narzecza.
Suma summarum, pociąg po prostu się spóźnił. Po tych kilku albo i kilkunastu przystankach, kiedy Edyta wysiadła w miasteczku Bagni di Tivoli – tak przynajmniej było napisane na tablicy, podświetlanej zdychającą żarówką, zawieszoną pod odrapanym dachem. I co dalej? Tych kilku ludzi, którzy też wysiedli, nie było już praktycznie widać. Ciemno na dworze, stoi obok jakiś mężczyzna… Edyta więc zagaja literacką angielszczyzną:
- Do you speak English?
- Noo… – odpowiedział Włoch, przecząco kiwając głową.
Nie mając wyjścia, Edyta pokazała mu kartkę ze swoim zaproszeniem, gdzie napisana była nazwa hotelu. To jednak temu mężczyźnie chyba nie pomogło, bo mimika i gesty mówiły, że on tego nie zna, nie słyszał, ale… nie oddawał kartki, tylko pokazywał w ciemność, z której po chwili wyłonił się przystojny młodzieniec. I ten zapytany przez, jak się okazało ojca, próbował pojedynczymi słowami po angielsku wyjaśnić Edycie jak dojść do hotelu. Ale że nie była to łatwa rozmowa, to w końcu po porozumieniu z ojcem w języku Italian, zaproponował, że podwiozą Edytę jak chce, bo to nie daleko. Edyta przez kilka sekund myślała nad tą propozycją… ale jaka różnica czy (jeśli ktoś ma jej coś złego zrobić) stanie się to w aucie, czy jak będzie tachać walizkę po nocy w obcym kraju, po ciemku, w miasteczku o którym nikt w Polsce nie słyszał. W dupie z tym…
Panowie podwieźli ją na miejsce włoskim maleństwem (chyba fiatem 500). Zatem w hotelu była po 21-ej. Koleżanki z korpo przyjęły ją bardzo ciepło, a koordynatorka spotkania długo trzymała w uścisku. A przez następne dni spotkania gratulacjom i słowom uznania, jaka to Edyta jest silna i dzielna, nie było końca. Choć Edyta dziękowała za komplementy, to wiedziała, że nie było opcji na reakcję po angielsku (bo Dorothy powiedziała, że ona by się rozpłakała ze stresu i wróciła do kraju), bo po prostu nie miała tyle kasy na koncie. Ot, silna kobieta po polsku.

Inna sytuacja, która pokazała Edycie co to znaczy być silną po polsku, to taka z synkiem. Ponieważ przez długie lata wychowywała synka sama, wszystko więc robiła sama, często była dla niego i mamą i tatą, to dziecko było przyzwyczajone, że mama wszystko potrafi.
Pewnego lata wracała z dzieckiem z wakacji nad morzem. Pociąg jak to pociąg, nie dość że planowana podróż jest długa, to jak zwykle przyjechał z opóźnieniem. A to oznaczało, że nie zdążyli na ostatni autobus komunikacji miejskiej, który dowiózłby ich do domu. No to Edyta wzięła taksówkę.
Pan taksówkarz wysiadł, by zapakować bagaż do bagażnika. A że był bardzo wysokim i bardzo chudym mężczyzną, to synek Edyty ujrzawszy go jak bierze się za ich plecak ze stelażem, krzyknął:
- Nieee! Niech pan tego nie rusza. Nie udźwignie pan. Mama to weźmie.
Oczywiście pan wziął bagaż. Oboje się uśmiali, ale Edyta coś zrozumiała… i postanowiła wprowadzić niezbędne zmiany w sposobie wychowania syna i objaśniania mu świata.
Wystarczy, że w pracy jest wykorzystywana, myślała sobie wtedy. I powzięła też w głowie postanowienie, że nie da sobie już nic więcej na grzbiet dołożyć, wraz ze złotym zdaniem przełożonego: „świetnie to zrobiłaś. Na ciebie zawsze można liczyć, nie tak jak na niektórych (w domyśle wiadomo na których, którzy aktualnie olali sprawę, albo ich fałsz wyszedł na jaw, albo zaliczyli bumelę…). I po tym następowało zwykle dokładanie Edycie zadania tamtego niesolidnego współpracownika, z którego nota bene się wywiązywała. Ale za tym wcale nie szedł ani awans, ani podwyżka płacy… Nic. W kwestii awansu – kiedyś przełożony poprosił Edytę o rozmowę, bo jego zastępca odszedł z firmy i trzeba było ten wakat zapełnić kompetentną osobą. I jakież było Edyty zdziwienie, kiedy usłyszała pytanie:
- jak myślisz Edyta, kogo z zespołu typowałabyś na to stanowisko? Bo ja myślę o Bożenie i o Kamilu. Ale Bożena jest straszną intrygantką i nie mam do niej zaufania, a Kamil… w zasadzie ok., ale za krótko pracuje. No bo kto jeszcze? Kinga? Ona jest rzutka, ale jakąś taką ma … taktykę pod siebie i chyba jest leniwa?… Co myślisz?
Jeśli szef chciał przeprowadzić monolog do żywego człowieka zamiast do lustra, to mu się udało. Edyta z zaszokowania bąknęła coś na kształt: – no tak.., tak. mmhm.
A awans dostała ta potakiwaczka, ta biurowa ciamajda Daria. No bo ona biedna taka pracowita przecież i się stara. Może zdolna nie jest ale się stara – zajebista motywacja, myślała o sprawie Edyta będąc długo zszokowana, że użyto jej jak lustra.
I to tyle na temat awansu. A całą sytuację skwitował kolega z pokoju obok: „no wiesz, tak cię traktują jak pozwalasz.” I to był tenże „gwóźdź do korpotrumny” Edyty. Bo oto ta pracowita, spokojna kobieta, potrafiła powiedzieć: „nie bawią mnie tego typu żarty” – na niewybredny tekst przełożonego o „tych co biorą kredyty”, bądź: „skoro nie masz mi nic konstruktywnego do powiedzenia, to nic do mnie nie mów, jesteśmy w pracy”, czy: „chętnie to zrobię, ale jutro, bo dziś skończyłam pracę. I jak rozumiem kasa za ten projekt też pójdzie na moje konto?”
Och, jakież zdziwienie wywołuje taka prosta asertywność. Okazało się, że w oczach zwierzchnika Edyta stała się pyskata i nieżyczliw, a nie silna i asertywna.

Ale oni w korpo jeszcze nie wiedzą co to tak naprawdę znaczy silna kobieta w wykonaniu Edyty. Skończyło się jeżdżenie na burym ośle.
Siła człowieka jest jego ważnym atutem, a nie tanim czynnikiem roboczym. Mówimy o sile nie tylko fizycznej. Bo bycie silną osobą, nie musi być równoważne z siłą fizyczną, z pokornym znoszeniem upokorzeń, czy też z noszeniem ciężaru/nadmiaru zadań, z pracą ponad siły, z wykonywaniem cudzych obowiązków. Bycie silną osobą to atut osób znaczących, ludzi którzy wnoszą COŚ do otaczającego je świata swoją osobowością, swoim postępowaniem, swoim bytem.
Takim typem silnej kobiety jest Edyta, tylko tak trudno w tym chorym świecie jest jej to zauważać na codzień. Z taką siłą jest jej do twarzy. Taka siła jest piękna.
motocykl – Harley Davidson.
Bluza cUUrcle – MUUkreacje, spodnie – Metalroute,
Zdjęcia – by M.
hej Agnezja mnie sie też zdarzyla taka albo moze podobna sytuacja
Ja nie wiem czy temat podjęłas tak ogolnieludzko czy chodzi o kobietę
akurat w dzisiejszym pojebanym swiecie
Ale Ci powiem tak ze nietrudno sie polapać kto to edyta jak się poczyta twojego
bloga z uwaga Ale nie o to chodzi who is who
jakby to bylo takie proste. Postanawiam, że bede silny i od jutra jestem to by sie
albo za duzo albo za malo dzieci rodzilo 😉 😉 😉
Jeszcze dodam co widac że 8-miu takich byle jakich już trafiłas co widac na zdjęciu.
a na baku jeszcze cala kupa miejsca zostala No to gaz do dechy!!! 🙂 🙂 🙂
Edyta to Edyta, a Agnezja to Agnezja. Napisałam to ogólnieludzko, ale też żyję w obecnym świecie, jestem kobietą i obserwuję świat jaki mnie otacza. A ostatnio często nie widzę dla siebie miejsca w tym świecie. Nie chcę stale walczyć jak Edyta. Chcę po prostu przeżyć fajnie swoje życie.
Nie bardzo zrozumiałam tylko Pinczer, czy Ty będziesz od jutra silny i będziesz płodził dzieci, czy o co chodzi z tymi dziećmi?
Dzień dobry Pani Agnezjo.Widzę,że temat jest nieśmiertelny.
Człowiek niestey specjalnie nie wyboru,Nie ma z kim tak
zaraz po urodzeniu umówic się na „fajne życie”.To może
lepiej.Przynajmniej nie musi sie czuć oszukany,A małych
zawistnych ludzi nie brakuje.Zapewniam Panią, że bezinteresowna
zawiść i prostolinijna złośliwość nie zna parytetów płci.
Dodam,ze świetne jest to ostatnie zdjecie.Bardzo mi się podoba.
Serdecznie pozdrawiam.
Dzień dobry Panie Sławomirze. Zgadzam się z Panem, że temat jest nieśmiertelny, pewnie jak kilka innych. Ale tak nam jakoś w rozmowie z Edytą wyszło, że obie nie lubimy być nazywane kobietami silnymi. Mamy wrażenie, że pod tą etykieta kryje się pewien podstęp – mianowicie nazywając kobietę silną, często widzi się w niej zwierzę pociągowe. I w związku z tym jak na owo zwierzę, ładuje się jej (tej kobiecie) na grzbiet więcej i więcej, i więcej… dopóki stoi.
Co do zdjęcia – też się zgadzam 😀
Pozdrówka.
Zgadzam się z tym co zostało tu napisane i przykro się tego czyta. Jednocześnie uświadamia się sobie w jakim się jest miejscu, świecie. Każda inna Edyta ma swoje doświadczenia, może dźwigać każdy dokładany obowiązek, może zacząć być asertywna, albo wciąż powtarzać sobie „zrobię to, na wyższy level się nie nadaje, jestem zwykłym robolem” chociaż w sobie kisi gniew, że są i tacy, którzy jak pisałaś nie są kompetentni, ale awanse dostają, pochwały, podwyżki, uznania. Ale Edyta ta czy inna może się nie odezwać poza swoim wnętrzem, nie krzyknąć z dezaprobatą bojąc się, ze sobie jeszcze zaszkodzi, wiec będzie robić co dają. Wynik ten jest nie tylko zakodowany w korpo, często tam pracujące KOBIETY są wobec innych kobiet jak wrogowie. Schemat wychowania dziewczynek powiela się wciąż z pokolenia na pokolenie. Siła kobiet według błędnego koła ma być naszym posłuszeństwem, braniem na barki coraz więcej, niezależnością, ale i uległością, brakiem buntu, podporządkowywaniem się do „norm” . Same tez podświadomie i niestety nakładamy sobie ten kaganiec mając w głowie odwieczne „dziewczynka musi…. Tobie nie wypada”. W tym wszystkim brakuje zrozumienia i szacunku.
Widzisz Chuda, masz rację że powielane są pewne schematy, mimo iż często nieuświadomione. W związku z tym cieszę się, że taka jak i Edyta mam syna, bo może nie umiałabym przekazać pewnych ważnych tematów córce.
Za Sławomirem powtórzę też, że nikt nam nie obiecywał, że będzie łatwo. No ale też nikt nie mówił, że będzie t ak jak jest. Za to mnie mówili, że jak coś robię, to mam to robić dobrze, albo wcale. Ale gdybym nie robiła wcale, to to byłabym oceniana jako nic nie warta („nie rabotajesz, nie kuszajesz” mówiło się). A w życiu jak dajesz z siebie maximum, to zaraz przyjdzie jakiś dociskacz i wyciśnie jeszcze więcej, aż zostanie z ciebie tyle co z wyciśniętej cytryny – taka metafora.
Dlatego zawsze warto zasatanaowić się na dobą, nd swoimi mocnymi stronami, nad tym co robi nam dobrze i … zmierzać w tym kierunku.
Dzień dobry,
Chuda, Agnezja rozumiem wasze rozgoryczenie. Niestety pozostanie jeśli nie zrozumiecie beznadziejności oporu. Dzień w dzień, pół życia, z wytrwałością Syzyfa, użyźniacie tą jałową ziemie w tych Waszych pierdolonych „fabrykach” w zamian nie dostając nawet „pocałuj mnie w dupę”. Nie zakwitniecie pięknym kwiatem tam gdzie wokół rosną chwasty. Odpocznijcie! To tylko pół życia. Pozostałe odnajdujcie tam gdzie będziecie kwitły miesiącami, rok po roku, do końca świata. Tam gdzie wszystko Wam łaskawe, pośród ludzi, którzy Wam sprzyjają, a których tak wielu. Nawet jeśli o tym nie wiecie są tacy co wargi przygryzają w trosce, za Wasze powodzenie do krwi ściskają palce, dla których każda Wasza kropka, każdy przecinek i wykrzyknik będzie najważniejszy. Którzy mówią do Ciebie Chuda tak po cichu: „Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi bo nie jesteś sama”. Do Ciebie taż tak mówią Agnezja. Starajcie się nie spóźnić, żeby poznać ich wszystkich.
Pewien facet kiedyś nad ranem napisał do pewnej kobiety, która przecież go nie znała, taki o to sms. Nie pytajcie czy go wysłał. Zapytajcie raczej czy chciałybyście go dostać i że to nie jest pomyłka:
„Kto wie, może moja dzień dobry przynoszę i zostawiam Tobie kiedy jeszcze śpisz, nad ranem. Może chowam to Dzień dobry gdzieś w Twoich włosach. Może to moje Dzień dobry jak kot mruczy gdzieś za Twoim prawym uchem bo za lewym, pomiędzy Twoim snem a białą poduszką już się nie zmieściło. A może drepcze to Dzień dobry brzegiem Twojego podbródka, raz na wschód, raz na zachód. Może – z cząstką mojej duszy na ramieniu – z rozwagą i ostrożnie, czujnie spaceruje to Dzień dobry po krawędzi Twoich ust pilnując żeby nie zostać pierwszym gorącym posiłkiem Twojego dnia. Kto wie? Może Dzień dobry, dwoma wątłymi słówkami ułożyłem, jak do krótkiej drzemki, na Twoich powiekach: Dzień na lewej, dobry na prawej. Albo odwrotnie – już nie pamiętam.I będą te dwa słówka cichutko nawoływały do siebie nad nasadą noska cierpliwie czekając aż się obudzisz. I to moje Dzień dobry dobrze wie, że jest ostatnią cząstką przeogromnej mojej czułości, którą zostawiam Ci codziennie rano: Zaplatam je w Twoje włosy, podrzucam gdzieś na szyi, chowam na Twojej twarzy. Jak co dzień pewnie, kiedy Dzień dobry dostrzeże pierwsze Twoje poruszenie schowa się jeszcze lepiej naiwnie myśląc, że tej gorącej cząstki czułości tak natychmiast nie dostrzeżesz. Kiedy już otworzysz oczka, tak całkiem nagle bujając się jak na huśtawce w parku, na kosmyku Twoich włosów na czole z radością zawoła: A kuku! Ty oczywiście jak co rano udasz zaskoczoną. Wtedy to moje codzienne Dzień dobry, najgorętsza cząstka mojej czułości, zamiast powiedzieć po prostu Dzień dobry, mrużąc oczka i uśmiechając się jeszcze szerzej, powie Ci: Kocham Cię….. Na ten codzienny oddech mojej czułości ja już nie mam wpływu ale nigdy się nie sprzeciwiam”.
Rozgoryczenie? Absolutnie. Widzisz, to co zostało napisane, w mojej opinii również tekst Agnezji, nie nosi w sobie miana frustracji, rozgoryczenia czy złości. To historia czyjaś, zlepek czyichś doświadczeń, które się wydarzyły. To również punkt widzenia. Nie ma idealnego świata, jest dobro i zło, którego trzeba być świadomym. I to jest ta świadomość, nie oczekiwanie idylli.
Być może Twój odbiór widziany jest przez Twój pryzmat – najczęściej widzimy coś przez własne postrzeganie subiektywne.
I oczywiście miło byłoby dostać taką wiadomość, choć mnie wystarczy zwykle szczere spojrzenie, w których widzę radość z budzenia się obok mnie. I to jest moje szczęśliwe „dzień dobry”.
Zdziwiona jestem, że tak czujesz mój tekst Na poważnie. Znaczy, że czytasz w nim rozgoryczenie. Starałam się w tych opowieściach pokazać, jak widzi się i traktuje silne kobiety w świecie, w którym żyjemy. A w naszym wykonaniu jest to nasz kraj.
Gdzie wg Ciebie silna kobieta ma iść ze swojej fabryki i szukać dobrych ludzi? A jeżeli ci dobrzy udzie po krótkim lub krótszym czasie staną się jak i ci wśród których się teraz obraca? Wtedy ma znowu iść i szukać kolejnych i innych, i znowu kolejnych? Ludzie są jacy są.
Mnie się wydaje, że jeśli jest jakiś cień szansy na znalezienie siebie w takich warunkach jakie mamy, to warto o to zadbać, niż stale gonić za idealistycznym środowiskiem – które nie istnieje, lub uciekać przed zgnilizną obecnego. Może trzeba podnieść głowę i spróbować asertywności – innymi słowy skorzystać z rady kolegi Edyty i nie pozwalać się traktować tak jak nie chcemy być traktowani.